Ubrania nie rosną na drzewach
- Praca projektanta nie polega na tym, że wyfiołkowana dziewczyna czy kolorowy chłopiec siedzą sobie z notatnikiem i robią rysuneczki, a potem ktoś te ubrania musi za nich wykonać. Za dobrym projektem stoi myśl, emocje, człowiek i bardzo ciężka praca – wyjaśnia polski projektant Tomasz Ossoliński, mentor uczestników programu „Project Runway”.
Joanna Pszon: Powiedział Pan, że po tym programie Polacy zaczną się lepiej ubierać. Źle się ubieramy?
Tomasz Ossoliński: - Zrobiłem aluzję. Kiedyś mówiło się, że po programie „Taniec z Gwiazdami” Polacy zaczęli tańczyć. Po programach kulinarnych zaczęli gotować, więc kontynuując tę myśl powiedziałem, że teraz Polacy będą lepiej wyglądać.
A już na pewno zobaczą, że tworzenie ubrań to nie zszycie dwóch kawałków materiału, lecz coś głębszego. Więc jeżeli zainteresujemy się modą, będziemy lepiej wyglądać.
A nie interesujemy się?
- Wręcz przeciwnie. W Polsce to zainteresowanie jest coraz większe. Rynek młodej mody bardzo się rozwija. Widać to na Art & Fashion Festival w Poznaniu, Fashion Week Poland, czy Hush Warsaw i innych imprezach. Idealnie na tej fali pojawia się nasz program.
I sprawi on, że odrzucimy zakupy w sieciówkach i zaczniemy sami szyć lub szukać krawców?
- Taką tendencję mamy na całym świecie. Nie tylko u nas wraca się do indywidualności. Dobrze, że są sieciówki, bo nie wszystkich stać na rzeczy szyte na miarę, ale ludzie szukają czegoś nowego, świeżego, specjalnie dla nich. Znów doceniamy stare rzemiosło: szewców, krawców, kuśnierzy.
I projektantów?
- Bez projektowania, nie byłoby ubrań, a przecież każdy nosi jakieś ubranie. Nawet jeśli z sieciówki, to ktoś je wymyślił. Zwykłe dżinsy mają konkretne proporcje, kolor i fakturę i za tym ktoś stoi. Jak i za tym, że sięga się intuicyjnie po płaszcz w takim, a nie innym kolorze.
Jest taka scena w filmie „Diabeł ubiera się u Prady”, gdzie młoda asystentka nie widzi różnicy między dwoma paskami. Wtedy redaktor naczelna magazynu „Runway” tłucze jej do głowy, że za kolorem jej sweterka stoi masa etatów i miliony dolarów.
Nasz program jest więc i o tym, że ubrania nie TWORZĄ SIĘ SAME. Ubrania projektują prawdziwi ludzie, którzy mają emocje i te emocje przekazują poprzez swoje PROJEKTY. O tym, jak ciężka jest praca projektanta, która nie polega na tym, że wyfiołkowana dziewczyna czy kolorowy chłopiec siedzą sobie z notatnikiem i robią rysuneczki, a potem ktoś to musi za nich wykonać. Nie. My pokazujemy, jak - od pomysłu, walki w głowie z tym, co i jak zrobić - powstaje dobre ubranie.
W „Project Runway” udowadniają to rywalizujący uczestnicy.
- Zaczynała trzynastka zawodników. Choć są w różnym wieku (od 20 do 47 lat), łączy ich wewnętrzna młodość. To utalentowani, inteligentni projektanci, którzy naprawdę już coś potrafią.
Pan, jako ich opiekun, pomaga im, by nie czuli się w programie zagubieni, czy raczej wytyka błędy i strofuje?
- Przede wszystkim mam im pomóc. Nawet jeśli robią jakiś błąd, to staram się ich nakierować na właściwe myślenie. Podaję im tematy zadań, a potem prowadzę podczas ich wykonywania. Czasami im trochę poprzeszkadzam (śmiech). To im jednak tylko na dobre wychodzi, bo gdy mają jakąś trudność do pokonania, bardziej kreatywnie myślą i potrafią zrobić coś z niczego.
Uczestników witał Pan razem z prowadzącą program Anją Rubik.
- To światowej klasy modelka, choć jeszcze nie wszyscy należycie zdają sobie z tego sprawę. Jest w tej samej lidze co Kate Moss, Naomi Campbell czy Linda Evangelista. A prywatnie - praca z Anją wygląda super, bo ma w sobie coś, co jest najcenniejsze – ciepło. Anja jest też niesamowicie profesjonalna. Dlatego to wielki zaszczyt, że mamy ją w programie i że patrzy na to, co robią ci młodzi ludzie.
Między innymi rywalizują, ktoś zawsze musi odpaść. Na planie nie zgrzytało?
- Poznajemy tu osoby z ukształtowanymi charakterami, więc zdarzają się jakieś konflikty, jakieś nerwowe sytuacje. One jednak stanowią zupełny margines.
Project Runway
Widząc poczynania uczestników programu, uważa Pan, że mają szansę zaistnieć w wielkim świecie mody?
- Kilka osób na pewno. Obserwuję, jak przygotowują się do zadań i wiem, że potrafią robić dobre ubrania. Jedna z uczestniczek zrezygnowała z dotychczasowego życia, nie związanego stricte z projektowaniem mody, by teraz zająć się tylko tym. Ma 42 lata, jest bardzo utalentowana. Wszystkie projekty, które przygotowuje w programie, modelki natychmiast chcą kupować.
„Project Runway” to nie tylko show, ale opowieść o ludziach, którzy naprawdę kochają swoją profesję. Udział w tym programie pomoże im jeszcze bardziej uwierzyć w siebie. A jeśli jeszcze znajdą się klienci na ich ubrania, popularność gwarantowana.
Czy wszyscy z uczestników potrafią szyć? Pan – świetny krawiec – zachwala tę umiejętność.
- Warunkiem udziału w programie było, że uczestnicy sami będą wykonywać swe projekty. Osobiście zaś uważam, że jeżeli projektant zna tajniki krawieckiego zawodu (broń Boże nie chodzi o to, by zawsze projektanci byli krawcami), może omijać schematy. Inaczej projektant staje się - w pewnym sensie - zakładnikiem tego, kto musi to później wykonać.
A tak jest samodzielny.
- I inaczej rozwija swe myślenie. Jeżeli ktoś wie, jak dobrze uszyć rękaw czy kołnierz, to może z tym poeksperymentować, stworzyć coś nowego.
Na swym blogu napisał Pan, że „Krawiectwo jest jak architektura. Bez solidnych fundamentów nie powstaną wyrafinowane konstrukcje”.
- Projektowanie ubrania nie jest przecież dwuwymiarowe, to przestrzeń, bryły. Posiadanie wiedzy przestrzennej bardzo w tym wszystkim pomaga.
Pan nie rysuje swoich projektów.
- Od razu robię wykroje, które też od razu są szyte. To jest właśnie to doświadczenie. Rzeczywiście można szkicować sobie w ramach notatki, by coś, co fruwa nam po głowie, nie uleciało. Mnie jednak pomaga, że już wiem, jak to zrobić i nie muszę tego rysować, tylko od razu szyję.
Gdy widzi Pan kogoś w uszytym przez Pana ubraniu – pojawia się jeszcze ten dreszczyk emocji: „ale dobrze wygląda” albo „mogłem tu czy ówdzie coś zmienić”?
- Projektuję głównie modę męską, to jest memu sercu najbliższe. Raz czy dwa razy zdarzyło mi się zapytać kogoś: „Boże, ale fajne, kto ci to uszył?” i usłyszeć: „To ty to zrobiłeś”. Zapomniałem, że to było moje (śmiech).
Zawsze jest jakiś stres, gdy się widzi kogoś w swoim ubraniu. Kiedy idę na przyjęcie, gdzie pojawia się kobieta w mojej sukni, albo mężczyzna w moim garniturze, na chwilę zawieszam na nich oko i sprawdzam, czy wszystko leży, jak trzeba. Jesteśmy przecież stale poddawani ocenie.
Pan nosi tylko to, co sam zaprojektuje?
- Wszystkie garnitury są mojego projektu. Generalnie wszystkie ubrania - może poza dżinsami.
Ma Pan na koncie kreacje, które przeszły do legendy, np. suknia Moniki Olejnik z wizerunkiem Marilyn Monroe. Jest jakiś rodzaj klientów, których szczególnie lubi Pan ubierać?
- Jeżeli chodzi o garnitury, potrafię ubrać ludzi o nietypowych sylwetkach. Nie wszyscy wyglądamy idealnie. Jesteśmy niscy, grubi, chudzi, wysocy, asymetryczni. Wiem, jak trudno jest „niewymiarowemu” mężczyźnie kupić ubranie. Gdy nagle u mnie okaże się, że może w czymś dobrze wyglądać, widzę tę radość. To w mym zawodzie największa nagroda.
Czyli jednak indywidualne podejście.
- Masowo ubrania robiłem na początku mojej kariery, pracując dla dużej fabryki. Moich ubrań produkowało się 100-200 tysięcy sztuk w sezonie. To wtedy były olbrzymie ilości. A ten odwrót w stronę indywidualności, w stronę bezpośredniego kontaktu, uwagi i poświęcenia dla klienta, by pomóc mu poprawić wygląd, a przez to samopoczucie, jest dla mnie wielką przyjemnością.
A co my sami mamy zrobić, by lepiej wyglądać, by być modnym?
- To żadne odkrycie Ameryki, ale rada, która zawsze się sprawdza.
Po pierwsze, jeżeli mamy kupić coś, w czym będziemy zawsze dobrze wyglądać, musi to być dobra klasyka. Ponadczasowa. Ona się zawsze obroni. Gdy coś jest zbyt abstrakcyjne, szybciej przestaje się tego używać.
Po drugie, zawsze i bezwzględnie stawiam na jakość. Warto czasem zapłacić więcej, ale kupić sweter z dobrej wełny, czy spodnie z kaszmiru. Można tych ubrań mieć mniej, ale z tkanin najlepszej jakości. Natychmiast widać różnicę, jak dobrze się te rzeczy nosi i jak długo służą.
Kiedyś mądrzy ludzie mówili, że biednego na tanie rzeczy nie stać. To w przypadku ubrań - święta racja.
Rozmawiała Joanna Pszon
Tomasz Ossoliński - krawiec i projektant, artysta i rzemieślnik. Tworzy męskie ubrania wyjątkowej jakości, unikatowe kreacje dla kobiet i pokazy mody, których się nie zapomina. Gdy miał 15 lat został dostrzeżony przez projektanta Jerzego Antkowiaka. Swoją pierwszą autorską kolekcję zaprezentował rok później. Jego znakiem rozpoznawczym stał się gorset. Rozpoczął współpracę z katowickim oddziałem TVP. Mając 17 lat odebrał pierwszą nagrodę – Guzik Fahrenheita. Jako 18-latek został głównym projektantem marki odzieżowej Bytom, gdzie przez kilka lat pod okiem mistrzów zdobywał najwyższe szlify w rzemiośle krawca i odkrył swoją największą namiętność – garnitur. Dzięki zdobytemu doświadczeniu oraz wiedzy rozpoczął pracę nad własną marką.
Ubierał polskich sportowców uczestniczących w Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, współpracował z twórcami polskich filmów nominowanych do Oscara, dla których projektował stroje na galę rozdania najważniejszych nagród filmowych.
W 2009 roku zadebiutował w roli kostiumografa, twórcy męskich kostiumów do „Traviaty” w reżyserii Mariusza Trelińskiego, projektował kostiumy do sztuki o Antonim Cierplikowskim, najsłynniejszym fryzjerze epoki art deco, a także do komedii “Weekend z R.” w reżyserii Krystyny Jandy w Och-Teatrze.
W 2008 roku, z okazji piętnastolecia pracy, projektant zorganizował jubileuszowy pokaz „Hugenoci” w Teatrze Wielkim. Spektakl składał się z kilku aktów. Każdy był dziełem sztuki.
Projektuje głównie modę męską. Czasem tworzy ubrania dla kobiet wyjątkowych lub na wyjątkowe okazje. Jego talent i umiejętności docenił międzynarodowy magazyn mody, nagradzając go w 2006 roku trofeum Projektanta „Elle”.