WYWIAD: JACEK KOMAN - POLAK W AUSTRALII

.
Jacek Koman

"LEON" - ARTYSTA ZAWODOWIEC Z AUSTRALII

Jacek Koman. Aktor i frontman zespołu VulgarGrad. Cate Blanchett, Clive Owen czy Daniel Craig to jego koledzy z filmowych planów i teatralnych scen. Od trzydziestu lat mieszka w Australii. Kilku metrów kwadratowych w Warszawie raczej nie nazywa „domem”, bo większość jego najbliższych jest na drugim końcu świata. W Polsce, w sierpniu padł ostatni klaps kolejnej serii „Lekarzy”, w której gra Leona – mądrego i ciepłego ordynatora. I jak to w serialu: jedni aktorzy odchodzą, inni przychodzą, a on wciąż trwa, bo „Lekarze” bez Leona, to nie byłoby to samo. Kiedyś nie grał wcale, teraz ma komfort i może, a co więcej umie odmawiać propozycji ról.

PP: Zabiegałeś o to, żeby pracować w Polsce czy samo przyszło?

JK: Może nie zabiegałem, ale zachodziłem. Na pewno o tym myślałem. Wcześniej z reguły natrafiałem na mury albo murki, albo na zamknięte drzwi. Poza tym moje wizyty w Polsce były dość krótkie i nie mogłem specjalnie zabiegać o role. Ale miałem zakusy…

PP: W głowie mi się nie mieści, że ktoś, kto grał w teatrze z Geoffreyem Rushem, kto grał w filmie z Nicole Kidman, kto w Sydney Theatre Company ma prawo czuć się jak w domu, chce teraz pracować w polskim serialu, a nie myśli o wspólnym spektaklu z Christopherem Walkenem na Broadwayu …

JK: I o to bym chętnie zabiegał, gdyby były jakieś jasne ruchy do wykonania, żebym wiedział, że mogę coś zrobić. A tak, kula się toczy, wszelkie zabiegania uprawiam umiarkowanie, dostaje się kolejne propozycje albo nie. Wysyła się pewne sygnały do wszechświata o fajne rzeczy, np. o pracę z Christopherem Walkenem. A tak naprawdę na bieżąco cieszę się tym, co się przydarza i na tym się skupiam…

PP: A teraz co cię najbardziej cieszy?

JK: … że z VulgarGrad przygotowujemy trzecią płytę. Że udało nam się na początku zeszłego roku odbyć trasę po Europie. Cieszy mnie, że pół roku temu, w Nowej Zelandii zagraliśmy na festiwalu WOMAD, że niedawno wróciliśmy z innego festiwalu…

PP: To specyficzna muzyka. Piosenki, które nucił rosyjski półświatek grubo ponad pół wieku temu…

JK: Kiedyś ktoś napisał o nas, że to, co gramy, brzmi „jak Edit Piaf wychowana w jednym z moskiewskich burdeli, po kilku lekcjach śpiewu u Toma Waitsa i ściskająca w ręku nóż sprężynowy!”. Podoba mi się ta recenzja.

PP: Kiedy opowiadasz o zespole, słyszę, że jest dla ciebie bardzo ważny…

JK: Bo to duża i ważna część mojego życia. I taka inna od reszty mojej pracy. Cieszymy się rzeczami, które przychodzą trudno, a mnie to łatwo nie przyszło. Kiedy zaczęliśmy tworzyć VulgarGrad, byłem przecież mężczyzną w sile wieku. Lubię wyzwania, nie da się ukryć. Każdy występ to spotkanie z publicznością. Tam nie mam gdzie i za kim się ukryć. To nie Jacek Koman grający w Hamlecie. To jestem ja. I to na początku było przerażające, bo jestem człowiekiem raczej skromnym… Może źle powiedziałem, wstydliwym raczej…

PP: Wstydliwy? To co czujesz, kiedy na ekranie widzisz siebie? Na przykład w roli Leona w „Lekarzach”.

JK: Z zasady oglądam bardzo mało telewizji. Ale „Lekarze” to część mojej pracy i jak jest okazja ‒ oglądam. Zwłaszcza gdy sobie przypomnę, że była na przykład jakaś trudność na planie i chcę zobaczyć, jak ostatecznie to wyszło, jak sobie poradziłem. A w ogóle to ciężko mi jest siebie oglądać. Dla mnie to często jest szok. I cios dla ego, dla próżności, ale jak to buddyści mówią: „Ego trzeba tłamsić”, więc staram się nie narzekać.

PP: Bo w Australii, w przeciwieństwie do Polski, nie narzeka się? Albo narzeka mniej?

JK: Tak…To był z resztą dla mnie szok kulturowy, jeden z wielu. Tam w pracy i w domu, i wśród ludzi należy zacząć od tego, co jest dobre. Trzeba pochwalić: „To, co robisz, jest świetne, ale pomyślałeś może, że na przykład to można by zrobić inaczej?”. To samo w Polsce brzmi: „To jest źle i jeszcze to, to i to!”. W każdym razie widzę sens oglądania samego siebie i wyciągania wniosków, że to się zrobiło tak, a to można było inaczej… lepiej.

PP: Wyjechałeś z Polski po studiach, w 81’ roku… Politycznie puściły ci nerwy? Miałeś dość tego naszego „dobrobytu”?

JK:Może nie, że „puściły mi nerwy”. Wcześniej liznąłem trochę świata i połknąłem bakcyla podróżowania. Nagle nie miałem gwarancji, że w ogóle będzie można gdziekolwiek wyjeżdżać. Bałem się, że ktoś powie: „Pan już więcej nie dostanie paszportu”. To by mnie dobiło.

PP: …myślałem, że jak się kończy łódzką szkołę filmową, to serce i głowę wypełnia jedna myśl: „Ja im teraz pokażę!”, a nie „Oddajcie mi paszport”!

JK: Niektórzy tak mają. Patrzą na ten zawód – scena albo śmierć – to zrozumiałe. Dla mnie ten wyjazd okazał się ważniejszy niż teatralna scena. Patrząc wstecz, nic bym teraz nie zmienił w swoim życiu, no może jakieś małe sprawy, ale nie ten wyjazd. Swoją drogą ciekawe, jak by się potoczyło moje życie, gdybym nie wyjechał. Ta przerwa w aktorstwie, sześć czy siedem lat, to paradoksalnie jedna z lepszych rzeczy, która mi się trafiła w zawodzie..

PP: Zanim wylądowałeś na drugim końcu świata, byłeś jeszcze w Austrii. Choć raz poczułeś się emigrantem? Jak u Mrożka?

JK: W Austrii często tak się czułem. Ale w Australii od samego momentu przylotu wiedziałem, że jestem częścią, świeżą, ale częścią ludzkiej mieszanki w tym wspaniałym kotle, jakim jest ten kraj. Może nie idealnym, ale i tak wspaniałym. Tam się od razu czułem chciany i witany.

PP: Przecież z kwiatami na lotnisku nie stali…

JK: Ale australijski rząd kupił mi bilet na samolot! Ściągnęli nas z Austrii w ramach programu emigracyjnego. Skierowali na kursy językowe, dali pieniądze na czas nauki, zanim znalazłem pracę.

PP: …pewnie szybciej znalazłbyś pracę, gdybyś był dekarzem...

JK: Tak, ale zawodu dekarza można się nauczyć. I ja nauczyłem się wielu zawodów. Nie zakładałem, że tam będę pracował jako aktor. Jeżeli już o tym myślałem, to chyba w jakiś najdzikszych marzeniach.

PP: A myślałeś, że w polskim serialu zostaniesz na tak długo? To już trzeci sezon „Lekarzy”. Niedługo czwarty…

JK: Na pewno wiedziałem, że serial ma potencjał, a czy ja w nim zostanę – nie wiedziałem i nie zakładałem.

PP: Kiedy twój serialowy bohater rozchorował się prawie śmiertelnie, myślałem, że na tobie ktoś krzyżyk postawił. Mam nadzieję, że scenarzyści nie zabiją cię w trzeciej serii…

JK: (śmiech) Nie. Wciąż będę żył.

PP: …i wciąż będziesz daleko od domu. Twoja partnerka nie piekli się, że wciąż cię nie ma, bo sama jest aktorką?

JK: Jeszcze kiedy nie mieliśmy dzieci, pracowaliśmy w różnych miejscach. Tak jest przez cały czas. Niedawno Catharine przez miesiąc grała przedstawienie w Sydney, dzieci były w Melbourne, a ja w Polsce.

PP: Powiedziałeś w którymś wywiadzie, że chcecie się przeprowadzić do Polski…

JK: Za każdym razem myślę o tym, kiedy jest przede mną kilka miesięcy pracy w Polsce. Nie ma co ukrywać, że każdy okres niebycia z rodziną jest w jakimś stopniu odstraszający. Nie tak dawno rozglądałem się, żeby tutaj organizować dzieciom szkoły na czas produkcji serii.

PP: Ale wtedy Catharine musiałaby na jakiś czas zrezygnować ze swojej pracy zawodowej, swoich planów… Dla niej to mógłby być długi urlop.

JK: Nie jestem pewien, czy przy dwójce dzieci to nazywałoby się urlop. Tam jest rodzina, przyjaciele. Tu nie miałaby łatwo, w kraju mało znanym, bez języka… Ale rozmawiamy o tym. Czyli ona czuje się na siłach coś takiego zrobić.

PP: Podobno chcesz, żeby twoje dzieci mówiły także po polsku. Po co?

JK: Dlaczego nie? Trochę żałuję, że nie udało się tego zrobić, kiedy były młodsze. Najstarsza córka zna język. No ale ma mamę Polkę, babcię Polkę. Jej było łatwiej. Poza tym moja dwunastoletnia córka sama mówi o tym, że fajnie byłoby rozmawiać po polsku.

PP: A udało ci się w twojej australijskiej rodzinie zaszczepić polskie zwyczaje?

JK: Choćby Wigilię, chociaż ona też się już trochę zmieniła. U nas w Wigilię spotyka się spora grupa „sierot”– jak to z mówimy. Takich, co to są z daleka od rodzin. Z nimi spędzamy ten wieczór. Taka z nas rodzina zastępcza. I tak jak tradycyjnie stawia się dodatkowy talerz dla niespodziewanego gościa, tak u nas jest takich talerzy dwadzieścia.

PP: A wyjeżdżając z Polski, myślałeś, że zobaczysz swoich rodziców dopiero za dziesięć, jedenaście lat?

JK: Wcześniej trochę się „widzieliśmy”, bo ja wysyłałem im kasety video z nagraniami rodziny. Ale i tak to jest bardzo długo… i to pierwsze spotkanie. Zobaczyłem rodziców, byli siwi jak gołąbki, a i ja na pewno się zmieniłem. To był szok dla nas wszystkich.

PP: Co nagrywałeś na tych taśmach video?

JK: Nagrywałem dzieci, jak się bawią w piasku, nagrałem dom, który kupujemy, i na przykład siebie podczas pracy na stoisku z warzywami na rynku w Perth. To były też takie ciężkie momenty, kiedy moja córka miała sześć miesięcy, a ja wtedy studiowałem nauki ścisłe.

PP: …proszę?

JK: No tak. I kiedy zbliżała się sesja, to ja z taką grubą książką do fizyki, oczywiście po angielsku, między tymi warzywami, wśród krzyków: „Banany za dolara…!”, a w domu małe dziecko i trzeba wstawać przed świtem, żeby po te warzywa jechać. Pamięć na szczęście działa wybiórczo i wyczyszcza nam bolesne wspomnienia. Albo coś się pamięta jako żart, anegdotę...

PP: Wybacz, myślałem, że z tą matematyką to żart. To daleko od aktorstwa. Chciałeś zostać księgowym?

JK: To, co studiowałem, to były nauki ścisłe – kierunek, który tam nazywa się „Science”. Było nas na roku z pięćset osób, i ja wybrałem sobie te przedmioty, które miała medycyna na pierwszym roku i potem pięciu najlepszych studentów z roku dostawało propozycję przeniesienia się na medycynę…

PP: Zostałeś prymusem?

JK: Nie. Za pierwszym razem nawet nie zaliczyłem wszystkich przedmiotów pierwszego roku.

PP: …za dużo na głowie?

JK: Praca, dziecko, szkoła i jeszcze obcy język. To było w 83’ roku, czyli półtora roku po moim przyjeździe i mój angielski nie był dobry. Nadawał się do zamawiania pomidorów, a nie do studiowania.

PP: A przy tych warzywach nie przyszła myśl, że to jednak kiepsko, że z dala od Polski wylądowałeś na stoisku z marchewką?

JK: Nie. We mnie cały czas utrzymywała się taka euforia, zadowolenie z bycia tam. Poza tym mój powrót do Polski uważałem za niemożliwy. Wiesz, wielu Szwajcarów, Niemców, Francuzów często się załamywało i wracali do krajów, z których emigrowali. Ale oni mieli perspektywy powrotu. Ja ich nie miałem. Poza tym, po 86’ roku właśnie rozpoczął się mój powrót do zawodu… i to tam!

PP: Jak to się stało?

JK: Spotkałem dwójkę polskich aktorów. Oni byli chyba mniej ode mnie pogodzeni z tą perspektywą nieuprawiania już nigdy tego zawodu. Z nimi i jeszcze z takim jednym fajnym kolegą założyliśmy teatr.

PP: Graliście po polsku?

JK: Po angielsku. I zaczęliśmy od takiego projektu, który składał się z trzech jednoaktówek Mrożka. Próbowaliśmy je w wolnym czasie. Każdy z nas gdzieś pracował – i to nie w zawodzie aktora ‒ ja w barze, ktoś na budowie, ktoś w nieruchomościach…. A popołudniami spotykaliśmy się na próbach. W różnych miejscach. Jednocześnie złożyliśmy podanie do rządu o dofinansowanie i o dziwo dostaliśmy pieniądze. I po paru miesiącach takich prób z doskoku, z tymi pieniędzmi mogliśmy się skupić tylko na tym. Wystarczyło nawet na wynajęcie dość szacownej sali teatralnej i zostało jeszcze trochę pieniędzy na promocję. Po premierze dostaliśmy dobre recenzje i zdobyliśmy pewne zaufanie tamtego teatralnego świata. To nam ułatwiło uzyskanie dalszego dofinansowania i tak kontynuowaliśmy pracę. Z projektu na projekt. W międzyczasie posypało mi się życie rodzinne. Ciągle dzieje się taka huśtawka. Jak tu dobrze, to tam źle…

PP: A teraz jak jest?

JK: Dobrze. Właśnie skończyły się zdjęcia do filmu „Son of a Gun” z Ewanem McGregorem i Alicią Vikander. Pracujemy nad kolejną serią „Lekarzy”. Czuję się spełniony na wielu poziomach, niespełniony może na kilku. Mam pewne pragnienia…

PP: ...może chcesz zacząć reżyserować?

JK: Reżyserować mniej… Bardziej korci mnie pisanie. Już jako młody człowiek pisałem wiersze, opowiadania, humoreski, nawet coś mojego w radiu poszło…

PP: Dlaczego o tym nie wiem?

JK: Bo o tym nikt nie wie. Miałem wtedy może piętnaście lat. W liceum, z kolegą, na wagarach napisaliśmy takie opowiadanie – humoreskę. I przeczytała ją taka znajoma redaktorka z Polskiego Radia i poszło. W Trójce! Dostałem nawet parę groszy – to chyba były moje pierwsze w życiu zarobione pieniądze. No więc zawsze mi chodziło po głowie pisanie scenariuszy. Może stanie się tak, że ubiję dwa ptaki jednym kamieniem?! I będzie to tzw. „kino autorskie”.

PP: …i zagrasz u siebie? Jak Tarantino?

JK: Nie. To byłaby już przesada.

PP: W takim razie, czekam, czekamy na Twoje filmy. Bardzo ci dziękuję za to spotkanie.

JK: Dziękuję

Rozmawiał Piotr Pałka (TVN)

NA NOWE ODCINKI SERIALU „LEKARZE” ZAPRASZAMY W KAŻDĄ NIEDZIELĘ O GODZINIE 20.25 (CET – BERLIN, PARYŻ), 20.00 (CDT – CHICAGO) i 21.00 (EDT – NOWY JORK, TORONTO) NA ANTENĘ ITVN.

Jacek Koman - aktor i wokalista zespołu VulgarGrad, który prezentuje stare pieśni przestępczego, rosyjskiego półświatka – zwane „blatnyje pesni”. Urodził się 15 sierpnia 1956 roku w Bielsku Białej. Syn aktorskiej pary Adama Komana i Hanny Dobrowolskiej. Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną im. Leona Schillera w Łodzi ukończył w 1978 roku. Ma za sobą kilkadziesiąt ról filmowych i teatralnych. Zdecydowana większość z nich poza Polską. Najprawdopodobniej jedyny polski aktor, który z takim powodzeniem odnalazł się na deskach najlepszych teatrów Melbourne i Sydney. Od dwóch lat związany jest również z polskim serialem „Lekarze”, w którym gra ordynatora – Leona Jasińskiego.

podziel się:

Pozostałe wiadomości

TOP MODEL

TOP MODEL

SZADŹ 3

SZADŹ 3

PATI

PATI

KUCHENNE REWOLUCJE

KUCHENNE REWOLUCJE

DETEKTYWI

DETEKTYWI

DZIEŃ DOBRY TVN

DZIEŃ DOBRY TVN