Wciąż newsowiec nie celebrytka
– Bardzo się cieszę, że telewizja śniadaniowa ma inną formułę niż telewizja newsowa, gdzie dziennikarz musi zachować maksimum obiektywizmu i wszystkie proporcje przy prezentowaniu tematu. Tutaj jest inaczej. Możemy przepuszczać informacje przez swój filtr i dawać więcej od siebie. To element tej składanki – mówi Anna Kalczyńska, która po dwunastu latach pracy w TVN24 zdecydowała się zmienić redakcję i dołączyć do ekipy programu „Dzień Dobry TVN”.
Joanna Pszon: Córka pary znanych aktorów nie poszła w ślady rodziców.
Anna Kalczyńska: - To wcale nie jest zaskakujące. Byłam, bodaj, jednym z największych krytyków zawodu, który wykonują moi rodzice. Jest on oczywiście wspaniały i wielce ciekawy. Z drugiej jednak strony jest to zawód zaborczy, powodujący szereg komplikacji, choćby w życiu rodzinnym. W dodatku to zawód niezwykle trudny dla kobiety, bo wymaga olbrzymiej pewności siebie i samozaparcia. Więc jeżeli czegoś w życiu byłam pewna, to właśnie tego, że nie zechcę stanąć na scenie i występować przed szerszą publicznością. Chciałam sama decydować o sobie, mieć szansę na samorealizację.
Aktor nie ma tego przywileju?
- Kariera aktorska to wypadkowa szczęścia, poznanych ludzi, sympatii i antypatii, czasem nawet plotek. Wiedziałam, że droga w tak kapryśnej branży będzie dla mnie zbyt trudna.
Dlaczego wybrała Pani akurat dziennikarstwo?
- Myślałam o nim już podczas studiów. Chciałam wykorzystać swoje lingwistyczne umiejętności. Polska otworzyła się wtedy na Unię Europejską, na świat, pojawiły się zatem możliwości, by jeździć i korzystać ze znajomości języków obcych. W dodatku lingwistyka wydawała mi się bardzo humanistyczna, wręcz filozoficzna, a ja, widocznie, takiej podbudowy potrzebowałam w tamtym czasie.
Jednak nie została Pani tłumaczem.
- Tłumaczenie szło mi bardzo dobrze, nawet miałam piątkę z tłumaczenia symultanicznego, wydawało się więc, że jestem na dobrej drodze, żeby zostać tłumaczem symultanicznym. To jednak zawód mało kreatywny. Tłumacz musi wiernie oddawać przekaz, więc siłą rzeczy jest ograniczony. Zaczęłam więc poszukiwać i znalazłam szkołę dziennikarską (wówczas polsko-amerykańska fundacja tworzyła podyplomową szkołę przy Uniwersytecie Bostońskim). Trafiłam tam już na trzecim roku studiów. Po tej przygodzie zaczęłam współpracę z telewizją Polonia. W tym czasie skończyłam studia lingwistyczne. Pomyślałam wtedy „co dalej?”. Czułam, że potrzebuję jeszcze mocniejszej podbudowy, że o świecie wciąż wiem zbyt mało.
Wówczas koledzy (których spotkałam w Stanach na wakacjach) podpowiedzieli mi, że jest Kolegium Europejskie, którego filia utworzyła się niedawno w warszawskim Natolinie. Tak trafiłam na nurt dziennikarsko-europejski.
A potem do redakcji TVN24?
- Moja droga do TVN prowadziła przez Brukselę. Kiedy skończyłam kolegium, mogłam odbyć staż w unijnych instytucjach. To nie był obowiązek, ale wielu z moich kolegów skorzystało z tej okazji. Ja również. Tak trafiłam do Brukseli, do działu komunikacji. To logiczna konsekwencja tego, czym się wcześniej zajmowałam, poza tym pracę też pisałam o komunikacji przedreferendalnej. Zatem było to świetne miejsce, by przez pół roku przygotować się do mego późniejszego zajęcia. W Brukseli poznałam kolegę, który powiedział mi, że wystartowała w Warszawie telewizja TVN24 i że tam mogę wykorzystać swą wiedzę unijną. Tak zrobiłam. Zostałam polecona Tomaszowi Lisowi, a on polecił mnie redakcji TVN24.
Przepracowała Pani tam 12 lat. Nie było trudno się rozstać?
- Bardzo trudno. Tym bardziej, że moje przejście odbywało się w aurze tajemniczości. Nikomu nic nie mogłam powiedzieć. Z drugiej strony daleko nie odeszłam. Jestem w tej samej firmie. W dodatku nie nastąpiło przejście definitywne, bo wciąż prowadzę w każdą sobotę program „Tu Europa” w TVN24. Bywam na tych samych korytarzach, gdzie spotykam moich redakcyjnych kolegów.
Ale oczywiście zmianie redakcji towarzyszyły wielkie emocje. Tam zostawiłam przyjaciół, z którymi naprawdę przeżyliśmy różne ciężkie chwile. Przez te 12 lat wszystkie najważniejsze wydarzenia w Polsce i na świecie były i naszym udziałem. Nie było łatwo odejść.
Skąd zatem ta decyzja?
- Przez 12 lat wiążemy się z pewnym miejscem pracy, a jednocześnie cały czas myślimy, co nas jeszcze w życiu spotka, czy jeszcze coś będzie w życiu nowego, ciekawego, czy będzie jeszcze jakieś wyzwanie, któremu będzie można podołać? I takim wyzwaniem była propozycja, bym przeszła do „Dzień Dobry TVN”. Postrzegałam ją jako wielką szansę, ale przede wszystkim wyróżnienie. To dużo większa antena, trzeba się nauczyć nowego stylu pracy – choćby small talku, nad czym jeszcze pracuję. Mam świadomość swych mankamentów.
Powiedziała Pani, że jest typowym newsowcem i że trochę tych newsów Pani brakuje. Dodała Pani jednak, że to właśnie w telewizji śniadaniowej można tego newsa poszerzyć.
- W telewizji newsowej – np. w programie, w którym ja pracowałam czyli w „Dniu na żywo” żywiącym się aktualnością, krótką, szybką informacją, podaną w kompletny sposób - nie ma czasu, by jakąś kwestię jeszcze pogłębić. Momentami miałam wrażenie, że niektóre tematy pozostawiamy nieco zawieszone, że zostawiamy je bez pointy, albo nie poszerzamy jej dostatecznie o kontekst.
Tutaj - przy różnych okazjach - mamy tematy, do których przygotowujemy materiał opowiadający o tym zagadnieniu, a później odbywamy - czasem naprawdę długą – rozmowę. W niej możemy wykorzystać naszą wiedzę, możemy temat poszerzyć o kolejne wątki.
W dodatku dwóch prowadzących to zawsze energia ludzi, którzy myślą w różnych kierunkach.
To bardzo ważne, że wiele osób jednocześnie zastanawia się, co jeszcze interesującego można wycisnąć z danego tematu. Poza tym mamy na to więcej czasu. A po trzecie, jeżeli temat jest ciekawy, możemy do niego wrócić, można go ugryźć z innej strony. Dlatego uważam, że w redakcji „DDTVN” jest naprawdę więcej możliwości.
A Pani ma wpływ na dobór tych tematów?
- Każdy dzień ma swego wydawcę i zespół, a prowadzący są zapoznawani z tematami z dnia na dzień. Oczywiście rozmawiamy o tych zagadnieniach, zgłaszamy swoje uwagi, obiekcje, dodajemy nasze propozycje, które temat uzupełniają.
Zawsze też możemy podrzucić coś, co wydawcy zagospodarują na jakiś konkretny dzień. Takie tematy też realizujemy. Pojawiają się też propozycje, które można samemu robić - przygotowywać o nich materiały, puszczane są przed rozmową. Mam już swoje propozycje, pomysły. Będzie się działo.
ANNA KALCZYNSKA TVN BARTOSZ KRUPA_1
Już się dzieje. Spodziewała się Pani takiego rozgłosu związanego z Pani przejściem do „Dzień Dobry TVN”? Nie chcę komentować poziomu niektórych publikacji, ale głośno było.
- I tak się spodziewałam większego hejtu.
Jeszcze większego?
- Tak. Byłam naprawdę na to gotowa. Zdawałam sobie sprawę, że wielu oczekiwałoby zupełnie kogoś innego na moim miejscu. Po Joli Pieńkowskiej zapewne widzieliby w tej roli kogoś , kto poszedłby w stronę bardziej celebrycką. Reprezentowałby świat ogólnie pojętego show biznesu.
Dyrekcja podjęła jednak inną decyzję. Postawiono na osobę z newsów, z bagażem doświadczeń informacyjnych i dziennikarskich. Jestem za to bardzo wdzięczna. I myślę, że nie jest tak źle.
Nie spotkałam się z bardzo drastycznymi komentarzami. Przebija z nich raczej zaskoczenie. Z drugiej strony widać, że dostałam kredyt zaufania, bo wiele reakcji jest pozytywnych. Teraz moją rolą jest tego zaufania nie zawieść, przekonać ludzi, że telewizja newsowa i śniadaniowa są komplementarne, a nie przeciwstawne, że my sobie wzajemnie pomagamy i uzupełniamy się.
Uszczypliwy komentarz, że czeka Panią szkolenie z show biznesu, też się już pojawił.
- Bo to akurat jest prawda. Rzeczywiście jestem absolutną nowicjuszką. Nigdy nie chodziłam na żadne ścianki, na żadne imprezy magazynów kolorowych i to na pewno jest moją słabą stroną. Na szczęście, jak patrzę na prowadzących „Dzień Dobry TVN”, którzy świetnie sobie z tym radzą, którzy mają na to swój sposób, wiem, że ja go też znajdę.
Czy na pewno Pani musi w tym celebryckim świecie funkcjonować?
- Muszę mieć świadomość różnych zagrożeń i pułapek, które na nas czyhają. Ten świat się wdziera do nas, czy tego chcemy czy nie. Okazuje się, że portale potrafią same stworzyć sobie newsa, skompilować zdjęcia i ułożyć jakieś historie. Trzeba umieć sobie z tym radzić. Natomiast na pewno nie zamierzam dawać powodów do tego, żeby media miały ze mnie pożywkę, a już na pewno nie podsycać zainteresowania sobą. Mnie to nie interesuje.
Wyrzucono też Pani, że nie znała Pani nazwiska jednego z pisarzy. Przyznam, że też go nie kojarzyłam…
- Cieszę, się, że Pani to mówi, bo ja naprawdę myślałam, że zapadnę się pod ziemię, jak usłyszałam, że to pisarz nagrodzony nagrodą Nike. Potem jednak rozmawiałam z moimi znajomymi i rzeczywiście okazało się, że jest mało rozpoznawalną literacko osobą.
Przyjęła Pani bardzo naturalny styl prowadzenia tego programu. Staje się Pani przez to bardziej autentyczna dla widza.
- Na pewno nie zamierzam niczego udawać, mam swoje poglądy, swoje spojrzenie na świat. Wczoraj też miałam trudną sytuację z Rafalalą, której powiedziałam, że jest osobą kontrowersyjną. I że może szokować. No to się na mnie obraziła. Pytała mnie, czy ocenianie kogoś po wyglądzie jest właściwe? Ale kiedy naprzeciwko mnie siedzi osoba, której widać majtki, a przyszła do telewizji śniadaniowej, by opowiadać mi o sobie, to odczytuję jej ubiór jako element pewnej kreacji, którą mam prawo ocenić.
Jak widać pokazuje Pani część siebie. Czy w telewizji śniadaniowej można pozostać anonimowym prowadzącym, neutralnym?
- Bardzo się cieszę, że telewizja śniadaniowa ma inną formułę niż telewizja newsowa, gdzie dziennikarz musi zachować maksimum obiektywizmu, zachować wszystkie proporcje przy ukazywaniu tematu. Tutaj jest inaczej. Możemy wrzucić trochę siebie – jako tego, który proponuje jakąś postawę. To element tej składanki.
Przez to telewizja śniadaniowa pewnie bardziej kształtuje odbiorcę. Prowadzący może bardziej wpływać na rzeczywistość. Czy za tym idzie większa odpowiedzialność za słowa?
- Nie rozróżniam tego tak bardzo. Nie postrzegam tego programu jako bardziej misyjnego niż inne. Wydaje mi się, że zarówno telewizja informacyjna, jak i programy śniadaniowe mają ogromną rolę do odegrania. Każdy z tych programów jest równie ważny, a odpowiedzialność dziennikarza zawsze taka sama.
ANNA KALCZYNSKA TVN IRENEUSZ SOBIESZUK_2
Przed Panią kolejne wyzwania?
- To jest zupełny start, który wymaga ode mnie dużo energii i czuję się momentami po programach wyczerpana. Staram się, by to wszystko grało jak najlepiej. Ale wiem też, że muszę się oduczyć tej newsowości, takiej poprawności w prezentowaniu informacji. Ale poza tym chciałabym się rozwijać. Bo ten program naprawdę daje duże możliwości. Nie wiedziałam tego wcześniej. Dopiero teraz, jak tu weszłam, widzę, jak można zgrabnie łączyć humor z powagą, z wrażliwymi społecznie tematami. Poza tym można jeździć i robić materiały. To też przede mną, bardzo na to czekam, na razie staram się być coraz lepsza w studiu, ale i ten moment przyjdzie.
Przybędzie Pani pracy, tymczasem jak Pani godzi to z wychowywaniem trójki małych dzieci?
- Jest trudno, bo żadne nianie czy babcie nie zastąpią mamy i mam tego świadomość. Mimo tego nie rezygnuję. Teraz moje godziny pracy są bardziej korzystne, bo dzieci są wówczas w przedszkolu. Ale po przedszkolu obowiązkowo spędzam z nimi czas. Nie zawożę ich na jakieś zajęcia, które by mnie odciążały, tylko jest to czas spędzony z dziećmi. Mam nadzieje, że to się uda nadal godzić, jest jednak też czasem i tak, że wieczorem padam na twarz, a one proszą, by im poczytać bajkę. Tymczasem ja już muszę się skupić na programie, który prowadzę następnego dnia i wtedy wkrada się pewna nerwowość…
Ale mam też czas wolny, tydzień oddechu, wtedy staram się skupić na dzieciach.
Na Pani profilu na Facebooku widzę ciepłą mamę z trójką dzieci. Nie miała Pani obaw pokazywać publicznie rodziny?
- Ten profil jest przede wszystkim dla moich przyjaciół. Naturalnie jest też część do publicznej wiadomości. Więc to, co to co bardziej intymne, zastrzegam, robię selekcję.
Publiczne zdjęcia są zaś neutralne, mówiące o problemach, z którymi każdy z nas się boryka, a także o radościach, którymi się chcemy dzielić. Jeżeli to sprawia komuś przyjemność, radość, wzbudza uśmiech czy zadumę, wzruszenie, to dlaczego nie? Nie wymaga to dużej odwagi, lecz zachowania umiaru. Staram się, żeby moja rodzina była normalną rodziną.
Wygląda to trochę jak blog o rodzinie.
- Nie robię tego zbyt świadomie. FB to narzędzie, które stało się pewnego rodzaju wentylem naszego życia. A jeżeli przy okazji to pomaga mamom, które borykają się z podobnymi sytuacjami, właściwymi dla wielodzietnej rodziny, to tylko mogę się ucieszyć.
Ma Pani jeszcze czas dla siebie?
- Dopiero zaczęłam pracę w nowym trybie, w którym mam nieco więcej wolnego czasu. Teraz muszę zrobić z niego dobry użytek. Odgrzebałam więc stare znajomości, spotkałam się z koleżankami, z którymi nie wiedziałam się całe lata. Planuję wrócić do nauki hiszpańskiego.
Poza tym muszę popracować nad relacjami z moim mężem. On również przeżywa zmiany, jakie zachodzą w naszym życiu. Dzielnie odwozi dzieci do przedszkola, gdy mam program. Dzielimy się obowiązkami. Jemu też się coś należy, wiec staram się zadbać o niego.
Chodzę oczywiście na siłownię, co daje mi oddech. Planujemy pomału jakieś wyjazdy narciarskie, wycieczki rowerowe… Cały czas coś się dzieje.
Snuje Pani plany na dalszą przyszłość?
- Na razie chcę się skupić na tym, co robię. Planuję też, wyruszając poza studio, pokazać problemy, tematy, jakie są mi bliskie – adopcji, czy borykania się z chorobami dzieci. Dalekosiężnych planów nie mam. Życie przynosi wiele okazji, które trzeba chwytać w lot.
Dziękuję za rozmowę.
Na poranny magazyn „Dzień dobry TVN” zapraszamy od poniedziałku do piątku o godz. 8.00 (CET - Berlin, Paryż), 7.15 (CDT – Chicago) i 8.15 (EDT – Nowy Jork) oraz w weekendy o 8.30 CET, 8.00 CDT i 9.00 EDT na antenę ITVN.
Rozmawiała Joanna Pszon / ITVN
Anna Kalczyńska - Maciejowska
Dziennikarka telewizyjna, w latach 2002-2014 prezenterka TVN24, a od września tego roku jedna z prowadzących program „Dzień Dobry TVN”.
Absolwentka Kolegium Europejskiego (College of Europe) na warszawskim Natolinie, a także Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego. Studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie Bostońskim. Odbyła staż w dziale prasy i komunikacji Komisji Europejskiej w Brukseli. Pracowała w redakcji „Pegaza” w TVP1 i w TVP Polonia. W 2002 r. dołączyła do zespołu TVN24. Była współautorką i wydawcą magazynu „Studio Europa", a od lutego 2006 r. również jego prezenterką. Od grudnia 2003 r. roku prowadziła serwisy informacyjne w TVN24. Razem z Jackiem Pałasińskim współprowadzi cotygodniowy magazyn „Tu Europa”. Była też reporterką tejże stacji. W latach 2007-2010 razem z Łukaszem Grassem prowadziła magazyn „Polska i świat".
We wrześniu 2014 r. dołączyła do grona prezenterów porannego programu „Dzień Dobry TVN”, gdzie zastąpiła Jolantę Pieńkowską. Anna Kalczyńska i Robert Kantereit stanowią jeden z duetów prowadzących wydania programu w dni powszednie.
Anna Kalczyńska jest córką pary aktorów – Haliny Rowickiej oraz Krzysztofa Kalczyńskiego. Jej brat Filip studiuje reżyserię i tworzy filmy reklamowe. Ma też siostrę Marię. Z mężem Maciejem Maciejowskim, członkiem zarządu TVN, mają trójkę dzieci: Hanię, Krysię i Jasia.
Źródło zdjęcia głównego: Dzien dobry TVN