ROZMOWA Z TOMASZEM PĄGOWSKIM

Tomasz Pągowski
Tomasz Pągowski

EKSPUNKOWIEC POSZUKUJE PIĘKNA

Tomasz Pągowski czuje się patriotą, choć robiąc pierwszy tatuaż, uświadomił sobie, że politykiem nigdy nie zostanie. Żałuje, że nie uczył się grać na fortepianie zamiast na gitarze, bo ma duże dłonie, które obejmują półtorej oktawy. Jest dyrektorem kreatywnym w agencji multidesign. Ciągle coś wymyśla, projektuje i realizuje. A od kilku miesięcy decyduje, kto ma oddać klucze od wymarzonego mieszkania w nowym programie TVN „Bitwa o Dom”.

Piotr Pałka: Jak gdzieś przeczytałem iloma rzeczami zajmowałeś w życiu, pomyślałem, że albo szybko się nudzisz, albo jest w tobie jakaś niezaspokojona ciekawość.

Tomasz Pągowski: W życiu zawsze wiele rzeczy mnie pociągało. Choć pochodzę z takiej rodziny, w której nie działo się za wiele w sensie pasji i zawodów, które mógłbym odziedziczyć. Jednak na mojej drodze spotykałem ludzi, którzy pokazywali mi różne opcje, próbowali zaszczepić we mnie różne pasje. Jednym z pierwszych był mój wychowawca w podstawówce, przyjaciel mojego dziadka, który uczył również moją mamę i tatę. Miał misję zrobienia ze mnie „porządnego człowieka”, wywierał presję szczególnie wtedy, kiedy w jego odczuciu schodziłem na manowce.

PP: …manowce?

TP: Już jako szóstoklasista zacząłem kombinować z fryzurą i ciuchami – pierwsze pankowe wybryki i takie tam... Mój wychowawca bał się, że będę taki jak… mój ojciec. Według niego mama była aniołem, a ojciec diabłem wcielonym.

PP: A według ciebie był diabłem?

TP: Nie... Tata po prostu był niebieskim ptakiem, który lubił sobie polecieć. Był szkolnym Casanovą, a moja mama – „niewinną księżniczką”. Król i królowa balu maturalnego. Niestety miał dużą słabość do używek. Na szczęście, mój dziadek jako harcmistrz, bardzo poukładany, był totalnym abstynentem. Kosztował jedynie wino z własnej winorośli. W tym temacie jestem rozważny po dziadku i generalnie jakoś się te skrajne tendencje we mnie równoważą (śmiech).

PP: Rozumiem, że jesteś wrogiem wszelkich rzeczy niezdrowych i zakazanych.

TP: Jak przystało na pankowca, a potem hardkorowca, testowałem różne rzeczy, ale mam w sobie taką osobistą czerwoną lampkę, która zapalała się we właściwym momencie. Jeśli okazywało się to niezbędne, z własnej inicjatywy zmieniałem towarzystwo, a nawet szkoły.

PP: Często?

TP: Wystarczająco często, żeby mieć bogaty życiorys (śmiech).

PP: Z twojego życiorysu wynika, że sporo uwagi poświęcasz sztuce…

TP: Dla mnie ważne jest poszukiwanie piękna we wszystkim. Nawet jak potrzebowałem nauczyć się bić, to szukałem opcji, która będzie sztuką, a nie „siepactwem”. W mojej rodzinnej miejscowości były dwie możliwości: boks i karate. Poszedłem na karate, bo miało przydomek „sztuka walki”. Nawet miałem okazję jako junior reprezentować ten klub przez kilka lat na mistrzostwach Polski

PP: To znaczy, że jest ci bliska kultura Wschodu?

TP: Bardzo. Jestem człowiekiem wierzącym, w sensie poczucia więzi z Bogiem. Wychowałem się w kulturze katolickiej, a moja babcia była święcie przekonana, że zostanę księdzem. Byłem ministrantem. Jednak po bierzmowaniu coś się we mnie zmieniło i poczułem potrzebę poszukiwania innych ścieżek. Podczas obozu wędrownego na szlaku spotkaliśmy ludzi z Hari Krishna i jak oni zobaczyli, że nam oczy zabłysły, to nas do siebie zaprosili. Powiedzieli, że za jakiś czas będą w Łodzi, że będzie taki festiwal. Pojechałem na ten festiwal, a kiedy wróciłem do domu, to już kolacji z mięsem nie zjadłem. I tak jest do dzisiaj. Ale Hari Krishna nie wciągnęli mnie. Szukałem dalej. Z moim sąsiadem, świadkiem Jehowy, w ciągu roku przerobiłem całą Biblię od deski do deski. Ale stwierdziłem, że i to nie moja droga. Później pojawiła się ścieżka buddyjska i uświadomiłem sobie, że z natury to ja jestem buddystą. Wierzę w to, że na szczyt prowadzi wiele ścieżek i żadna nie jest ani gorsza, ani lepsza.

PP: … i co? Myślisz, że dotarłeś na szczyt?

TP: Punkt, w którym jestem, to żaden szczyt. Nie mam prawa tak mówić, bo „osiągnąć” coś to jedno, a „doświadczyć”– to co innego. W życiu jak dotąd wiele doświadczyłem.

PP: Program „Bitwa o Dom” na pewno wpłynął na twoją popularność.

TP:Już miałem okazję poczuć tzw. „rozpoznawalność” głównie w kręgach muzyki klubowej. Na Facebooku dostaję różne wpisy od osób, których nie znam. Nawet dziś zobaczyłem jakiś wpis dotyczący konsumpcji mojej osoby. Jakaś taka rymowanka, która zmierzała do tego, że „zjadłabym cię”. To miłe i zabawne.

PP: Twoja partnerka jest niezadowolona z takich komentarzy?

TP: Nie, za dobrze się znamy. Na początku bałem się, jak to będzie z tą popularnością. Przez pierwsze dwa miesiące emisji programu zaprzestałem robić to, co lubiłem – takie żartobliwe prowokacje czy sceneki rodzajowe. Jestem dzieckiem Monty Pythona (śmiech). Wcześniej lubiłem w tramwaju np. podśpiewywać. Szczególnie, jak widziałem ponure twarze. Wyobrażałem sobie, że powoli wszyscy rozchmurzają się i zaczynają śpiewać ze mną. Niestety nigdy się tak nie stało... (śmiech).

PP: Zaprzestałeś prowokacji, żeby potem nie gadali, że ci odbiło?

TP: No tak, choć na początku i tak gadali. Próbowano sfabrykować mój romans z Małgosią Rozenek. To było na tyle absurdalne, że nikt tego wątku nie kontynuował. Małgosia mówiła mi, że na nią nagonka zaczęła się w połowie drugiej serii „Perfekcyjnej Pani Domu”. Na razie kończy się emisja pierwszej. Zobaczymy, czy to jest jakaś reguła. Wiesz, kiedy moja mama przeczytała w Super Expressie: „On czuje miętę do Rozenek!”, była troszkę przerażona.

PP: Czym? Że na pisali o tobie w Super Expressie? Czy że masz romans, o którym nie powiedziałeś mamie?

TP: (śmiech) Nie... Obawiała się pewnie, że zaczną ją wypytywać, czy ja „ten tego” z Małgosią i co ona miałaby na takie zaczepki odpowiadać...

PP: Kiedy opowiadasz o mamie, coś pogodnego dzieje się z twoimi oczami…

TP: Bo moja mama jest cudowna. Zawsze jak nie może na coś wpłynąć, to przynajmniej stara się zrozumieć. Wystarczało mi, że widziałem w jej oczach strach o mnie, żeby wiedzieć, że coś robię nie tak. Wychodzę z założenia, że sami wybraliśmy sobie rodziców i już jako nastolatek zrozumiałem, że wybrałem takich, którzy nie będą mi przeszkadzać na mojej „nietypowej” ścieżce. Mama starała się dawać poczucie akceptacji, a ojciec mimochodem uczył mnie, jakim na pewno być nie powienienem.

PP: Jest coś czego nie miałeś potrzeby sprawdzać?

TP: Nigdy w życiu nie paliłem papierosów. Jak w czwartej klasie byłem na obozie harcerskim, to wszyscy chłopcy próbowali palić. Byłem jedynym, który nie chciał tego robić. Zawsze uważałem, że palenie jest bez sensu. Więc miałem przez cały obóz permanentne kocówy, bo uważali, że na pewno jestem kablem, skoro tego z nimi nie robię. Ale to zdarzenie jeszcze bardziej utrwaliło we mnie przekonanie, że robić to, co wszyscy, nie znaczy robić dobrze. Do tego im większą presję czułem, tym mocniej się przed tym broniłem.

PP: A broniłeś się przed zostaniem jurorem w telewizyjnym show?

TP: To bardzo długa, przyczynowo-skutkowa historia (śmiech). Zawsze nosiłem w sobie przekonanie, że jestem muzykiem, który żeby grać to, co chce grać, musi być niezależny w sensie finansowym. Kiedy zacząłem pracować, to zauważyłem, że praca daje mi pierwiastek wymierności, którego nie daje muzyka. To, co zrobię własnymi rękami, ma konkretną formę. Można tego dotknąć, jest zrobione, dobrze lub źle, ale skończone. Kiedy komponuję muzykę, czuję, że ciągle mógłbym coś zmienić….

PP: …ale jak zostałeś jurorem?

TP: Właśnie opowiadam. Mamy jeszcze jakieś piętnaście minut? Czy robić skrót? (śmiech). OK, skracam. Szukałem szkoły, po której bym stał się niezależny konstrukcyjnie i wykonawczo. I dlatego poszedłem na konserwację drewna zabytkowego. Na studiach otworzyłem firmę. Wśród różnych klientów trafił mi się kiedyś taki, co remontował klub. I przy tym właśnie zleceniu poznałem architekta, którego narzeczona była producentką i przygotowywała program poradnikowy dla Canal+ . Zaproszono mnie na zdjęcia próbne. Okazało się, że jakimś cudem człowiek z tatuażem na dłoni pasuje im najbardziej. Ostatecznym argumentem na tak, był fakt, że w ramach negocjacji zgodzili się na użycie mojej muzyki w programie. Po kilku latach zadzwonił do mnie ktoś z TVN i zaprosił na zdjęcia próbne do – jak się później okazało – programu „Pan i Pani House”, lecz ponoć byłem zbyt „wyrazisty”. Jednak po jakimś czasie znowu zadzwonili i to był już casting do „Bitwy o Dom”.

PP: Czujesz się odpowiedzialny za bohaterów programu?

TP: Oczywiście, że tak. I nawet w jakiejś rozmowie pozwoliłem sobie stwierdzić żartobliwie, że mają oni szczęście, że to ja jestem jurorem, a nie ktoś, kto w życiu nie pracował fizycznie. W każdym pomieszczeniu, które zrobili uczestnicy, i w każdym ich staraniu widzę cząstkę siebie sprzed dwóch, pięciu, dziesięciu i więcej lat. Bo żeby zarobić na pierwszą gitarę, zacząłem pracować w wieku 17 lat. Moją pracę jurorską staram się wykonywać bardzo rzetelnie, ponieważ na swój sposób oceniam siebie z przeszłości.

PP: Jak sobie radzisz z eliminacjami? Kiedy kogoś odrzucasz, to nieodwracalnie zabierasz mu marzenia o lepszym, łatwiejszym życiu…

TP: Staram się też patrzeć w oczy pozostałych. Wszystko to się jakoś równoważy. Przy pierwszych dwóch eliminacjach nie wiedziałem, jakiego klucza użyć, żeby zachować spokój sumienia. Przy trzeciej już nie miałem takich kłopotów. Jak się stoi i patrzy w oczy tym, którzy mają oddać klucze, to nie czuję, że ten ktoś patrzy na mnie jak na kata ani ja nie patrzę na nich, jakbym właśnie miał ściąć im głowy. Staram skupić się na radości i uldze tych, którzy te klucze zachowali. Zresztą, sami uczestnicy pięknie się zachowują względem siebie i to przynosi mi wymierną ulgę.

PP: W programie jurorem jest jeszcze Natalia i Małgosia. Zgadzacie się we wszystkim?

TP: Chyba nigdy nie było jednogłośnej decyzji na wstępie naszych obrad. Na co dzień z uczestnikami programu są reporterzy i jestem zawsze ciekaw informacji, które mogę od nich otrzymać. To właśnie reporterzy zauważają to, czego my nie mogliśmy zobaczyć. Bo np. ktoś tam sobie folgował przez pierwsze dni, a później na gwałt próbował nadgonić stracony czas. I teraz jest oczywiście totalnie sterany i lecą mu łzy, bo od dwóch nocy nie spał. A ktoś, kto regularnie pracował, jest wypoczęty, bo sobie lepiej rozplanował pracę. Więc nie mogę mieć takiego empatycznego podejścia, że widzi się steranego człowieka obok wypoczętego, ich mieszkania są podobne, a ja zostawię tego zmęczonego. Mamy ustalone trzy złote zasady. Oceniamy piękno, funkcjonalność i gospodarność.

PP: A ty czujesz się uprawniony do oceniania innych?

TP: W życiu staram się nikogo nie oceniać. Program ma swoje reguły, które przyjąłem ja oraz uczestnicy. To stacja uznała, że mam wystarczające kompetencje, by należycie ocenić prace uczestników. Miałem firmę, zatrudniałem pracowników, też musiałem oceniać ich pracę. Jako dyrektor kreatywny również i tu jest podobnie. Czuję, że mam prawo być w tym programie nie tylko z powodu wykształcenia, ale przede wszystkim z powodu doświadczenia życiowego. Bo wszystkiego, co robią tam uczestnicy, dotknąłem własnymi rękoma.

PP: No to jesteś bardziej budowlańcem, projektantem czy muzykiem?

TP: Na pierwszym miejscu zawsze stawiałem muzykę, bo kocham to robić. Jest zespół „IM2”. Nakręciliśmy kilka klipów. W zeszłym roku wydaliśmy singla i mamy materiał na całą płytę. Tylko że w międzyczasie okazało się, że będę robić „Bitwę o Dom” i jeszcze kilka innych tematów wypadło, tak więc nagranie płyty cały czas się odwleka. Z resztą okazało się, że wydanie w Polsce jest trudniejsze niż za granicą. Wiesz, skąd przyszła propozycja nagrania singla?

PP: Nie mam pojęcia.

TP: Z Kolumbii! Kiedyś graliśmy w jednym klubie z gwiazdą hiszpańskiego electro. Jej kolumbijski wydawca zobaczył nas na materiałach z tego występu i stwierdził, że to fajne. Skontaktował się z nami, potem przyjechał do Belgii i tam wydaliśmy singla.

PP:..pasmo sukcesów!

TP: Oj... to różnie jest. Z radością obserwuję przypływy i odpływy. I z radością, raz za razem uświadamiam sobie, że nie ma góry bez doliny. Po prostu całym sobą wchodzę w to, co mi życie przynosi i staram się tym cieszyć.

PP: Czy ty potrafisz się zwyczajnie nudzić?

TP: Staram się żyć tak, żeby czas od pobudki po sen przynosił mi poczucie spełnienia. Moja babcia uważała, że nudzenie się jest domeną ludzi pustych.

PP: W takim razie życzę ci, żebyś nigdy się nie nudził!

TP: Dziękuję i nawzajem!

NA PROGRAM „BITWA O DOM” ZAPRASZAMY W KAŻDĄ ŚRODĘ O GODZ. 21.35 (CET – Berlin, Paryż), 21.05 (CDT – Chicago) i 22.05 (EDT – Nowy Jork, Toronto) NA ANTENĘ ITVN.

Tomasz Pągowski. Lat 36. Ukończył 5-letnie studia na wydziale Konserwacji Drewna Zabytkowego ASP/SGGW. Zanim został jurorem w „Bitwie o Dom” prowadził program Samowkręt, w którym pokazywał Polakom jak samodzielnie wykonywać prace remontowo-budowlane. Dyrektor kreatywny agencji multi-design, projektant, konstruktor. Obecnie zajmuje się kreowaniem ofert i koncepcji stylistycznych, w zakresie działalności agencji: interior design, multimedia, etc.

podziel się:

Pozostałe wiadomości

TOP MODEL

TOP MODEL

SZADŹ 3

SZADŹ 3

PATI

PATI

KUCHENNE REWOLUCJE

KUCHENNE REWOLUCJE

DETEKTYWI

DETEKTYWI

DZIEŃ DOBRY TVN

DZIEŃ DOBRY TVN