PIOTR GŁOWACKI. BOHATER ANEGDOTY

PIOTR GLOWACKI TVN 1
PIOTR GLOWACKI TVN 1

PIOTR GŁOWACKI. BOHATER ANEGDOTY

Wzorem prezydenta Johna Kennedy'ego nie pyta „co mu daje aktorstwo, ale co on aktorstwu dać może”. Piotr Głowacki odtwórca roli profesora Mariana Zembali w filmie „Bogowie” opowie, dlaczego wybrał aktorstwo, a nie politykę.

Aleksandra Czernecka: Albo aktor albo prezydent?

Piotr Głowacki: To tylko skrót myślowy. W czasach mojego dzieciństwa w Polsce nie było urzędu prezydenta. (śmiech) Ten „polityczny pomysł” pojawił się z amerykańskich filmów, może dlatego wygrało aktorstwo. Według wspomnień bliskich na uroczystościach rodzinnych zwykle śpiewałem lub deklamowałem. Gdy miałem dwa-trzy lata organizowałem też występy moich kuzynów. Uwielbiałem zabawy w teatr.

Jaka jest esencja tego zawodu? Co Pana dziecięcą duszę uwiodło i do dziś ekscytuje?

W dzieciństwie naturalna była magia, możliwość kontaktu z niewidzialnym. A teatr to miejsce, w którym kiedy się dorośnie ten kontakt z niewidzialnym zawodowo się rozwija. Tylko teatr skutecznie opiera się fałszowi edukacji i systemowym naciskom. Teatr rozumiany jako wszystkie sztuki performatywne zajmuje się w sposób bezpośredni poszukiwaniem autentycznej harmonii współistnienia. Tylko w teatrze niezależnie od wszelkich zawieruch politycznych, społecznych, religijnych trwa nieprzerwane poszukiwanie harmonii wewnętrznej i międzyludzkiej.

Pod specjalnymi warunkami?

Owszem, wymagana jest otwartość na kontakt z drugim człowiekiem. W życiu społecznym to ją zabija się najszybciej. Na przykład takimi hasłami: „człowiek człowiekowi wilkiem”. W taki sposób buduje się niewiarę w możliwość harmonijnej współpracy.

A Pan w nią wierzy? Wokoło pełno agresji i strachu.

Przychodzimy na świat bezbronni, co oznacza, że z urodzenia jesteśmy ufni. U swoich źródeł jesteśmy pełni wiary, że ktoś otoczy nas opieką, bez której po prostu nie przeżyjemy. To, co się wydarza później jest jedynie konsekwencją tego, kogo na naszej drodze spotkamy.

Spotykał Pan chyba kilku dobrych nauczycieli?

Tak i od nich dowiedziałem się, że nauczanie polega na dzieleniu się. Nawet jeżeli nauczyciel błądzi, to i tak, jeśli tym błądzeniem się dzieli może w uczniu coś otworzyć. W tym procesie nie wiemy, który element naszej świadomości da się rozwinąć. Ocena tego zmienia się w perspektywie czasu. Decydujący bywa moment, który gdy się zdarzał, wcale nie wydawał się ważny.

„Życie żyje się do przodu, a rozumie do tyłu- mawiał filozof.

Właśnie. Na swojej drodze spotkałem ponad stu nauczycieli zawodu, wśród nich był np. wielki aktor Stefan Burczyk. Kiedy go poznałem był już osiemdziesięciolatkiem. Jego ciało było zmęczone, ale umysł ciągle ciekawy świata. Nie był smętnym dziaduniem. Stale pytał. Potrafił się zadziwić i zachwycić światem. I wiecznie pracował nad swoim systemem aktorskim, który na koniec sprowadzał do jednego zdania: „Emocja, to rozedrgana myśl”. To zdanie stało się jednym z moich koanów, który od wielu lat jest ze mną i działa. Kolejna cudowna nauczycielka to Aleksandra Konieczna triumfująca teraz, po trzydziestu latach w aktorstwie, w filmie „Ostania rodzina”. Dzięki niej zrozumiałem, że aktor działa dwuetapowo: najpierw jest całkowite zanurzenie, a potem analiza. Gdy jednego elementu braknie, to aktorstwo przestaje być twórczością.

Czy Pana zdaniem aktorstwo to misja? Czy naśladownictwo musi służyć życiowym zmianom?

Tak. Naśladowanie w aktorstwie musi być świadomym aktem prowadzącym do zmiany, bo inaczej w najlepszym razie po pięćdziesięciu latach życia można tylko zauważyć, że trzyma się szklankę w taki sam sposób jak robił to nasz rodzic, kiedy jako dzieci uczyliśmy się chwytać. Misją teatru jest utrzymywanie świadomości wspólnoty i działanie w taki sposób, by ona jak najlepiej funkcjonowała. Nie na zasadzie politycznej, ale na zasadzie czystej mechaniki życia. Jestem przekonany, że centrum zarządzającym światem jest kultura. Poboczne dziedziny, takie jak polityka, czerpiące siłę z zarządzania aparatem przymusu, nie mają świadomości prawdziwej siły kultury. Nie są w stanie podporządkować sobie kultury, której siła polega właśnie na nie używaniu przemocy. Ta alternatywa, o której mówiliśmy na początku…

Aktor albo prezydent?

Tak. To symboliczna sprężyna do oddawania swoich sił, pomnażaniu mocy kultury i metafizyczny powód tego, że spotykamy się dziś w bufecie warszawskiej Akademii Teatralnej, gdzie zacząłem od kilku tygodni dzielić się swoim doświadczeniem tym, którym obdarzył mnie kiedyś pan Stefan i inni moi mistrzowie. (śmiech)

Piotr Głowacki - pedagog?

Tak. I tym razem mam przyjemność łączyć obowiązki zawodowe ze szczęściem realizacji marzeń. Rozpoczynam pracę w Akademii od asystowania w kursie mistrzowskim własnemu mistrzowi Januszowi Gajosowi. Mogę jednocześnie przekazywać młodszym koleżankom i kolegom wiedzę, którą otrzymałem od osób, których oni nie mieli szansy spotkać osobiście, a i też uczyć się od profesora Gajosa, którego wiedza pochodzi od tych, których ja nie miałem szansy poznać.

Tak oto możemy czynić nieśmiertelność. To chyba jeden z tematów filmu „Bogowie- filmu o uporze, o odwadze w walce o to, w co się wierzy, o niepoddawaniu się nawet własnemu środowisku. I też o sile wspólnoty?

To jest podstawą siły „Bogów”. Profesor Zbigniew Religa w trudnym czasie zebrał grupę trzydziestoletnich ludzi, którym zaufał. Powiedział: ok jesteście dojrzali. Możecie operować. Jesteście w najlepszej życiowej i zawodowej formie. To wasz czas. Byli to ludzie po stażach w Holandii czy Niemczech, doskonale wykształceni, mogli tam zostać. Mogli na Zachodzie pracować w doskonałych warunkach, zarabiać pieniądze, być cenionymi kardiochirurgami. A on ich ściągnął do kraju w bardzo niepewnych czasach. Ale Religa zaoferował im coś więcej, docenił ich pracę, oddał im stery rzeczywistości, dał szansę ulepszenia tego, co wspólne i zrobił to, o czym się dzisiaj mówi, że powinno się zdarzyć. Że Polacy powinni wrócić z emigracji. On to wtedy zrobił. I zbudował z tymi młodymi lekarzami klinikę, która jest dziś jedną z najnowocześniejszych klinik na świecie. Nasza filmowa ekipa składająca się z ludzi w podobnym wieku, jak ci lekarze wtedy, też skupiła się na stworzeniu zespołu. Zaufali nam producenci powierzając do opowiedzenia tak wymagającą historię.

Ekipa stała się wspólnotą tak jak zespół profesora?

Tak. To było fantastyczne przeżycie. Każdy robił własną dokumentację postaci. Potem dzieliliśmy się wiedzą. Wspólnie uczestniczyliśmy w kursach operacyjnych i wspólnie tworzyliśmy świat naszej kliniki. Ta energia przeniosła się na ekran i dlatego odczuwam zawodową satysfakcję oglądając ten film. Tak tworzy się magia kina: nasza współpraca w kostiumie z tamtego czasu, oddaje radość przełomu, którą odczuwali współpracownicy profesora Religi. Przenosi jego siłę do współczesności.

Pan chyba ma szczęście do projektów filmowych, w których pasja wzmacnia profesjonalizm - „Oda do radości”, „80 milionów”, „Dom zły”, „Dziewczyna z szafy”…

To prawda. Staram się koncentrować na działaniu, na tym konkretnym zadaniu. Być w relacji z innymi w pracy poprzez sprawę, którą próbujemy zrozumieć i urzeczywistnić w formie artystycznej wypowiedzi. Wtedy osiąga się bez trudu zamierzony efekt. Pasję rozumiem jako zjednoczenie ze swoim życiem przy pomocy radości tworzenia. (śmiech)

Z taką samą pasją i profesjonalizmem daje Pan widzom radość w komediach i serialach.

Tak naprawdę właśnie o nich myślałem wypowiadając poprzednią myśl. Tam gdzie wszyscy spodziewają się najmniejszej dozy artyzmu musi go być najwięcej. Ostatnio często jestem w kuchni, w związku z serialem „Na noże”, więc dla wyjaśnienia skorzystam z kulinarnej metafory: „gdy w daniu jest wiele składników, a jego forma wizualna jest bogata i podajemy to danie w wykwintnej restauracji, to łatwo ukryć jakieś niedociągnięcie. W prostym daniu podanym w przydrożnym bistro nic się nie ukryje.” Dlatego zawsze podążam za życiową energią postaci, bez różnicy czy to postać przychodząca z literatury wysokiej, serialowego scenariusza czy z życia.

Tak jak Einstein?

Na przykład. W ostanim roku przeżyłem niezwykłą przygodę: w jednym filmie zagrałem Alberta Einsteina u boku Karoliny Gruszki jako Marii Skłodowskiej, a zaraz potem w fabularyzowanym dokumencie „Kto napisze naszą historię?” Emanuela Ringelbluma, gdzie Karolina grała jego żonę. Pracowaliśmy z Dyanna Taylor, amerykańską operatorką, wnuczką autorki najsłynniejszego zdjęcia Einsteina. Tego, na którym genialny fizyk pokazuje język. Jej babcia w młodości, za oceanem zaglądała przez swój aparat w oczy wielkiego fizyka, a 80 lat później, w Łodzi jej siwiejąca wnuczka patrzy przez kamerę na aktora, który jeszcze chwilę temu był młodym Einsteinem.

Świetna anegdota.

Właśnie: anegdota. Często sprowadza się anegdotę do żartu, a to w przypadku aktora - poważna sprawa. Tylko aktorzy mają możliwość życia anegdotą, bo żyjąc równocześnie podglądają życie. Zarażają się jego anegdotycznością. Sami stają się bohaterami anegdoty.

To będzie tytuł tej rozmowy: Piotr Głowacki - bohater anegdoty. Dziękuję za spotkanie

Dziękuję.

NA FILM „BOGOWIE” ZAPRASZAMY DO ITVN W NIEDZIELĘ 25 GRUDNIA O GODZ. 20.00 (CET – BERLIN, PARYŻ), 20.00 (CST – CHICAGO) I 21.00 (EST – NOWY JORK, TORONTO).

Pochodzi z Torunia. Ma urodę aktora komediowego, ale wybitny talent pozwala mu grać wszystko. Trudno uwierzyć, że miał kilka podejść do szkoły teatralnej, próbował nawet studiować prawo. Wreszcie ukończył PWST w Krakowie.

W TR Grzegorza Jarzyny grał w ambitnym, wymagającym repertuarze. Na krótko dołączył do zespołu Starego Teatru w Krakowie. Po roli w filmie „Domu złym” Wojtka Smarzowskiego zrezygnował z etatu w teatrze dla ról filmowych i telewizyjnych.

Od kilku lat z ekranu nie schodzi - każda jego rola, nawet drobny epizod zapada w pamięć widzów.

W 2014 roku został nagrodzony Złotym Orłem dla aktora drugoplanowego za rolę profesora Mariana Zembali w filmie „Bogowie” w reżyserii Łukasza Palkowskiego.

podziel się:

Pozostałe wiadomości

TOP MODEL

TOP MODEL

SZADŹ 3

SZADŹ 3

PATI

PATI

KUCHENNE REWOLUCJE

KUCHENNE REWOLUCJE

DETEKTYWI

DETEKTYWI

DZIEŃ DOBRY TVN

DZIEŃ DOBRY TVN