MODA TO MOJE ŻYCIE
O takich jak on, mówi się „obywatel świata”. Jego życie to nieustanna i fascynująca podróż: z kraju do kraju, z sesji na sesję, z pokazu na pokaz. Jest najbardziej znanym na świecie polskim fotografem mody. Pierwsze okładkowe zdjęcie zrobił mając zaledwie osiemnaście lat, teraz ma ich na koncie ponad sześćset, w tym pięćdziesiąt do najbardziej prestiżowego modowego pisma Vogue. Kulisy swojej pracy zdradza na antenie TVN oraz ITVN, w programie „Projekt Tyszka”.
Z Marcinem umawiam się na wywiad od dłuższego czasu. Mam nadzieję złapać go w Warszawie, w krótkich przerwach między wyjazdami za granicę. Kilka razy ustalamy termin i za każdym razem nic z tego nie wychodzi. Bo najpierw jest Bangkok, później Barcelona, a zaraz potem Madryt (albo na odwrót, bo w pewnym momencie zaczynam się gubić). Kiedy po raz kolejny jesteśmy umówieni na konkretną datę, w ostatniej chwili okazuje się, że Marcin musi lecieć do Londynu. Trudno, nie spotkamy się. Zostaje telefon…
To jest jakieś szaleństwo, nie sposób się z tobą umówić.
Tak jest zawsze (śmiech). Nie mieszkam w Polsce na stałe, pracuję za granicą i co dwa dni jestem w innym kraju. Potwierdzenia często przychodzą w ostatniej chwili i dzisiaj nie wiem nawet, gdzie będę jutro.
Teoretycznie mieszkasz jednak w Warszawie.
Moje mieszkanie stało się właściwie taką bazą przeładunkową - bywam tam tylko po to, żeby uprać rzeczy i przepakować bagaż. Zawsze muszę się pakować tak, by być przygotowanym na każdą sytuację, bo nie wiem, czy w miejscu, do którego pojadę będzie gorąco czy zimno. Dlatego w walizce obowiązkowo są kąpielówki, a obok kurtka puchowa.
Nagrania do „Projektu Tyszka” są chyba okazją, by trochę tu pomieszkać?
Teraz przygotowujemy się do kolejnej edycji, ale zaczniemy ją nagrywać dopiero gdzieś od maja. Jeśli mam uczyć laika fotografii, to najlepiej na naturalnym świetle, bez fleszy i studia. Niestety, ładne światło jest w Polsce tylko wiosną i latem, w szarudze polskiej zimy nie da się nagrać ładnych odcinków.
Skąd wziął się pomysł na taki program?
Już od dawna rozmawialiśmy, że fajnie byłoby zrobić program, który z jednej strony pokazuje moją prawdziwą pracę, a z drugiej zawiera konkretne porady. Bo codziennie dostaję dziesiątki maili od młodych ludzi, którzy chcieliby się zająć fotografią. Dostaję też milion pytań typu: jaki sprzęt wybrać, jak fotografować swoją dziewczynę albo jak zrobić fajne zdjęcia na komunię.
W dzisiejszych czasach, kiedy każdy ma smartfona, a w nim dobry aparat, wydaje się, że nie ma nic prostszego niż robienie zdjęć, a jednak…
To naprawdę jest proste, ale wiele osób – jak się okazuje – nie zna połowy funkcji w swoich smartfonach. Nie wiedzą na przykład, że w iPhonie można ustawić poziom oświetlenia klikając palcem na twarz modela na ekranie. Albo, że jeśli się zrobi zdjęcie od dołu, to nogi wydają się dłuższe. To są proste, podstawowe rady, które – jak się okazuje – bardzo się sprawdzają.
W programie pokazujesz też kulisy swojej pracy za granicą.
To są materiały z moich podróży i prawdziwych wielkich sesji. Ja i Piotr Jamrozik, mój asystent mamy profesjonalny sprzęt i jeżeli coś fajnego się dzieje, to to nagrywamy. Często tylko w ten sposób można wejść na sesję, na którą duża kamera nie byłaby wpuszczona. Taki mały aparat nie budzi podejrzeń (śmiech). Dzięki temu widzowie mogą zajrzeć za kulisy prawdziwego świata mody.
Do udziału w „Projekcie Tyszka” udało ci się namówić wiele gwiazd.
Było mi bardzo miło, że zgodziły się udzielić mi wywiadu do programu, a często są to osoby, które odmawiają wszystkim innym. Ze mną rozmawiały po dwie godziny. Od słowa do słowa przypominaliśmy sobie mnóstwo historii, bo z każdą z tych gwiazd coś przeżyłem, z każdą z nich wielokrotnie pracowałem i z każdą spotykałem się też prywatnie.
Z wieloma także się przyjaźnisz. Jak znajdujesz dla nich czas w tak zabieganym życiu?
W moim przypadku to nie są takie normalne znajomości, to nie są przyjaciele, do których się dzwoni codziennie. Te relacje wyglądają trochę inaczej. Na przykład wczoraj jadłem kolację z Anją Rubik, bo akurat mieszkamy w tym samym hotelu w Londynie. Innym razem, przychodzę na śniadanie w Madrycie, a tam Magda Gessler. Czasem z moimi znajomymi nie widzimy się trzy miesiące, potem się spotykamy, spędzamy razem cztery dni i znowu się nie widzimy przez trzy miesiące. Do Gosi Kożuchowskiej, z którą się przyjaźnię chyba od dwudziestu lat, mogę na przykład wysłać sms-a: „Mam kilka dni wolnego. Wyjeżdżam tu i tu”. A ona odpisuje: „Dobra, mam przerwę w zdjęciach, wpadam na trzy dni”. I to jest strasznie fajne, że możemy spędzić wolny czas z dala od polskich paparazzi, pijąc wino w parku, łażąc po muzeach albo po prostu imprezując do rana. Ale to są chwile wyrwane spomiędzy podróży, bo niestety fotograf mody zazwyczaj jest sam. Codziennie pakuję walizkę i zmieniam kraj, przenosząc się z jednego pięknego hotelu do drugiego.
Musisz być cały czas w gotowości?
Muszę, bo show biznes rządzi się swoimi prawami. Jeżeli wypadasz z rynku na trzy miesiące, to jest dwadzieścia osób na twoje miejsce. Pamiętam, że kiedy zaczynałem pracę, było wielu świetnych fotografów, którzy byli dla mnie wzorem. Uczyłem się na ich zdjęciach, próbowałem ich kopiować i nagle, po dziesięciu latach, okazuje się, że ja robię dużo więcej, a oni gdzieś zniknęli. Oczywiście, pracy mi nie brakuje, ale nie chodzi o to, aby pracować dużo, tylko by robić coraz lepsze rzeczy, a żeby robić coraz lepsze rzeczy, to non stop muszę je zdobywać. Ja jestem dopiero w połowie drogi.
Naprawdę?
Na szczycie jest Anja i ona musi się na nim utrzymać. Ona jest naprawdę światową ikoną mody i najsłynniejszą Polką. Ja jestem, jak powiedziałem, gdzieś w połowie drogi. Zresztą kariera fotografa rozwija się dużo wolniej, to jest mozolna praca i powolne wchodzenie po schodkach do góry.
Jakiś odpoczynek po drodze?
Są takie momenty, kiedy chcę się zabawić, odpocząć i wyłączyć. Uwielbiam to, co robię, ale potrafię też wsiąść w samolot i polecieć gdzieś na dwa tygodnie, bo mam wszystkiego dość. W moim życiu fajne jest to, że nie muszę się specjalnie martwić logistyką i organizacją takich podróży. Jeżeli moi przyjaciele organizują coś fajnego w Bombaju, to po prostu wsiadam w samolot i tam lecę. I ten wyjazd jest dla mnie tym samym, czym dla innych ludzi przejazd z Warszawy do Łodzi.
Dlaczego zdecydowałeś się na zawód fotografa mody, a nie na przykład fotoreportera?
Bo interesuje mnie wyłącznie moda. Nie umiem robić portretów psychologicznych. Nie interesuje mnie człowiek, taki jaki jest, ani świat, taki jaki jest. Nawet, jeśli robię portret aktorki, to jest to moja wizja tej aktorki. I albo ona się na to zgadza albo nie. Jeśli się nie zgadza, wtedy nie pracujemy razem. Pod tym względem nie idę na kompromisy. Ostatnio miałem śmieszną sytuację z Kingą Rusin, z którą znamy się od wielu lat, ale długo razem nie pracowaliśmy. Robiliśmy bardzo piękną sesję do Vivy! Exclusive. Kinga miała jakiś swój pomysł, ale powiedziałem jej: „Zaufaj mi. Albo robimy tak, jak ja chcę, albo zrób to z kimś innym”. Była trochę przerażona, ale teraz to są chyba jej ulubione zdjęcia (śmiech). Podobały jej się wszystkie, nawet bez retuszu.
Często retuszuje się zdjęcia?
Zawsze, wszystkie są mocno poprawiane. Nie ma zdjęcia, nawet w Fakcie, które by nie było przepuszczone przez Photoshop. Takie jest życie, ludzie korzystają z nowoczesnej medycyny, z zabiegów upiększających i tak samo z Photoshopa. Top modelka ma cerę bez jednej skazy, nie wygląda jak zwykły śmiertelnik, zawsze jest olśniewająca, a i tak jej zdjęcia się jeszcze poprawia. W świecie mody nie chodzi o naturalność, tylko o to, aby efekt końcowy był zachwycający. Kiedyś fotografowie retuszowali zdjęcia pędzelkiem w ciemni, teraz robią to w komputerze.
Pracujesz z topowymi modelkami i gwiazdami. Czy zdarzyło ci się, że któraś z nich miała jakieś specjalne wymagania i nietypowe oczekiwania?
Dziwne wymagania mają tylko polskie celebrytki. Czasami jest to wręcz nieprawdopodobne, dlatego z nimi nie pracuję.
Za granicą to się nie zdarza?
Na świecie agenci dogadują się między sobą i jest umowa, w której są opisane wszystkie warunki. Niedawno pracowałem na przykład z Kendrą Spears, która jest żoną muzułmańskiego księcia Rahima Agi Khana. Biorąc ślub z księciem, musiała przejść na islam, więc w umowie jest zaznaczone, że nie może być żadnych seksualnych póz ani nawiązań do erotyki. I wiadomo, że w takiej sytuacji przezroczysta bluzka nie przejdzie. Zdarza się też, że dana gwiazda chce jeść jakieś konkretne rzeczy i to wszystko też jest po prostu wpisane w umowę. Gwiazda przychodzi na plan i nie ma czasu na fochy, bo czas to pieniądz.
A jeśli to ty masz gorszy dzień?
Kiedy pracuję, to muszę dać z siebie wszystko, choćby nie wiem co, spiąć cały zespół i wyrobić się w ramach czasowych. To nie jest praca malarza, który może siedzieć miesiąc w pracowni i malować dzień i noc.
Pozwoliłeś sobie na chwilę słabości, chociaż raz?
Chwile słabości są przed i po. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żeby sesja się udała, bo źle się czułem czy miałem kiepski humor. To w ogóle nie wchodzi w rachubę.
A sytuacja podbramkowa, typu budzisz się rano i czujesz, że masz gorączkę?
Miałem takie sytuacje, że pracowałem z gorączką, pocąc się jak dzikie prosię. Pamiętam, jak robiłem kampanię Big Stara w Barcelonie. Był upał, a ja się rozłożyłem. Oczywiście, nie było mowy o tym, żebym nie zrobił zdjęć. Jadłem więc hurtowo czosnek, w takiej ilości, że ekipa nie mogła ze mną wytrzymać i wozili mnie osobnym samochodem (śmiech) - tak ode mnie śmierdziało. Do tej pory śmieją się ze mnie, że jestem czosnkowym królem, ale sesja wyszła pięknie.
Czy to, że jesteś Polakiem, w międzynarodowym świecie mody ma jakieś znaczenie?
To nie jest plusem. Polska nie jest krajem, który się podoba czy budzi fascynację. Kiedy zaczynałem, piętnaście lat temu, myślano, że białe niedźwiedzie chodzą u nas po ulicach. Teraz jesteśmy jednym z wielu krajów, który nie budzi żadnych emocji. Ludzie czasami latają na weekend do Wiednia czy Pragi, ale mało kto wpadnie na pomysł, by polecieć na weekend do Warszawy.
A do Krakowa?
Raczej nie na weekend, może na jeden dzień, podczas wycieczki do Pragi. Polska nie budzi żadnej fascynacji, ale też nie robimy nic, by to zmienić. Niedawno robiłem sesję z Anją do Vanity Fair w Warszawie. Vanity Fair po raz pierwszy przyjechało do Polski, tylko ze względu na Anję, bo w ogóle nie jest to dla nich interesujący kierunek. Nikt zajmujący się promocją naszego miasta nie był zainteresowany, by im pomagać. Ile było telefonów, żeby ktoś coś udostępnił, żeby pozwolili nam wejść do Pałacu Kultury! Mówiłem: „Słuchajcie, to jest najbardziej prestiżowy magazyn świata. Co ma zmienić wizerunek naszego kraju, jeżeli nie Vanity Fair? Mało kto się tym przejął. W Meksyku czy Lizbonie wystarczy jeden telefon, a biuro promocji i turystyki zaprasza wszystkich i jeszcze dziękuje mi potem przez dwa lata za to, że wprowadziłem im super opiniotwórczą prasę. W naszym kraju tak to nie działa i to jest trochę żenujące.
Jesteś jednym z nielicznych Polaków, którzy osiągnęli międzynarodowy sukces. Jak ci się wydaje, z czego to wynika?
Na świecie jest bardzo wielu Polaków, którzy osiągają sukcesy w sztuce, są projektantami mody w wielkich firmach, działają w różnych dziedzinach, ale nikogo to nie interesuje. Myślę, że ja stałem się rozpoznawalny w Polsce dlatego, że występuję w telewizji.
Naprawdę?
Tylko dlatego. I to jest smutne, bo moim osiągnięciem nie jest to, że pojawiłem się w kilku programach telewizyjnych, tylko to, że udało mi się coś zdobyć w świecie światowej mody. Natomiast ja naprawdę potrafię żyć bez telewizji, ale nie potrafiłbym żyć bez mody.
Dlaczego? Czym jest dla ciebie moda?
To jest całe moje życie i moja pasja. Pamiętam, że kiedy byłem mały, w telewizji był taki program, w którym pokazywano programy z telewizji satelitarnych. Zawsze na końcu były fragmenty pokazów. Patrzyłem na to i myślałem sobie: „Wow, jakie to jest niesamowite.” No i nagle – proszę bardzo, sam wskoczyłem w ten świat (śmiech).
Samo się to nie stało.
To była ciężka praca i nadal jest. Nieustanne życie na walizkach, wstawanie o 5.00. Wczoraj skończyliśmy kolację z Anją o 1.00 w nocy, a ona o 6.00 rano już była na lotnisku. Teraz jestem w Londynie, ale zaraz wsiadam w pociąg i jadę do Paryża, a stamtąd lecę do Madrytu.
Gdzie w takim razie czujesz się jak w domu?
W Europie.
Nie w Warszawie?
Bardzo lubię Warszawę, często spędzam tu wakacje. Spanie we własnym łóżku jest dla mnie mega relaksem i czymś niezwykłym. W Warszawie mam swoje studio postprodukcji, tu są rodzice, znajomi, tu mogę pójść do supermarketu, kupić jogurt i wrócić spacerkiem do domu. Na co dzień nie mam takiej zwyczajności i rutyny. Na co dzień jest kierowca, studio, hotel, room service, jakaś impreza, później znowu kierowca, samolot i kolejny hotel.
Zastanawiałeś się kiedyś, może na początku kariery: „Co będzie, jeśli mi nie wyjdzie?”
Mam mnóstwo zainteresowań, więc robiłbym coś innego. Jako dziecko, a potem młody człowiek uczyłem się bardzo wielu rzeczy. Byłem fanem chemii i miałem w domu laboratorium, w którym przeprowadzałem eksperymenty, do momentu, kiedy coś mi wybuchło i mama zabroniła dalszych doświadczeń (śmiech). Uprawiałem też orchidee, w takiej okropnej szklarni, w której zazwyczaj hoduje się pomidory. Jako nastolatek, przez wiele lat pracowałem w telewizji, w programie „5-10-15”, potem nawet studiowałem dziennikarstwo i myślałem, że pójdę raczej w tę stronę. Wreszcie zainteresowałem się fotografią i okazało się, że jestem w tym dobry i w ten sposób się realizuję. Spodobało mi się, że robiąc zdjęcie to ja jestem stwórcą, od którego wszystko zależy.
Jak rodzice reagowali na twoje kolejne pomysły?
Zawsze mnie wspierali, we wszystkim. Nigdy nie było: „nie”, tylko starali się mi pomóc. Ale ja też nigdy nie miałem okresu buntu, nie uciekłem z domu, nie wpadłem w alkoholizm ani nic z tych rzeczy. Kiedy moi znajomi palili pierwsze papierosy, ja chodziłem do Teatru Ochoty, do ogniska Machulskich, kiedy inni się upijali, jak tańczyłem taniec towarzyski i jeździłem na obozy taneczne. Kiedy oświadczyłem, że będę robił zdjęcia, mama powiedziała tonem zatroskanym: „Ojej, będziesz fotografem?” Ale potem się przekonała, że jest fotograf i fotograf. Kiedy pojechała na pokazy do Paryża i siedziała w pierwszym rzędzie na pokazie Elie Saab, zobaczyła, że ten zawód zupełnie inaczej wygląda niż to sobie pierwotnie wyobrażała.
Czy to dzięki rodzicom masz w sobie taką ciekawość świata?
Jako dziecko bardzo dużo zwiedziłem. To oczywiście nie było w takich warunkach jak teraz, to były bardzo często wyjazdy samochodem z przyczepą campingową, naładowaną puszkami i innym jedzeniem. W ten sposób zjeździliśmy pół Europy, często śpiąc na jakichś nielegalnych parkingach albo parkując pod centrum handlowym, żeby nie płacić za camping. Albo wypływaliśmy w rejs statkiem towarowym, który płynął cztery miesiące do Ameryki Południowej. Dzięki temu mieliśmy okazję zwiedzić cały świat, nie wydając na to zbyt dużych pieniędzy. Myślę, że to zaszczepiło we mnie chęć poznawania, otwartość i pomogło w nauce języków, bo na przykład hiszpański słyszałem właściwie od dziecka.
Rodzice nigdy ci niczego nie zabraniali?
Mając siedemnaście lat, zarobiłem pierwsze pieniądze i powiedziałem rodzicom, że lecę do Azji. Mama musiała wtedy podpisać, że się zgadza. Nigdy nie było problemu, że coś jest zakazane. Zawsze, kiedy miałem jakiś pomysł na siebie, to starali się mi pomóc, często pewnie odejmując sobie od ust. Nie byli milionerami i nie są, ale na edukację albo żebym mógł gdzieś pojechać, coś zwiedzić albo czegoś się nauczyć, nie szczędzili pieniędzy.
Teraz ty często zabierasz ich ze sobą.
Jest mi bardzo miło, że teraz mogę pokazywać im swój świat. Rodzice bardzo często odwiedzają mnie w Paryżu, uwielbiają Londyn, Madryt. Kiedy nie ma mnie w Polsce miesiąc albo dłużej, a chcemy się zobaczyć, przylatują do mnie. Ludzie się dziwią, że mamy taką bliską relację, ale dla mnie wyjazd z nimi w ogóle nie jest problemem. Wszyscy moi znajomi ich znają i bardzo lubią. Teraz byliśmy razem w Bangkoku, pojawiła się tam też grupa moich najróżniejszych znajomych. Wszyscy wiedzą, że kiedy są moi rodzice, to nic się nikomu stanie, bo moja mama zawsze ma wielką torbę, w której jest wszystko: od środka na oparzenie słoneczne po spray na komary (śmiech).
Czy to prawda, że twoi rodzice przyjaźnią się z rodzicami Anji Rubik?
Poznaliśmy ich ze sobą dwa lata temu w Barcelonie. Robiliśmy wtedy kampanię reklamową Apartu, więc my z Anją pracowaliśmy całymi dniami w upale, a oni imprezowali. Tak się zaprzyjaźnili, że teraz bardzo często się spotykają. Na przykład wczoraj: oni byli razem na obiedzie, a ja wieczorem spotkałem się z Anją. Podczas kolacji dowiedziałem się dokładnie, co moja mama powiedziała o mnie jej mamie (śmiech). Rodziców poznałem też z rodzicami Dawida Wolińskiego i również bardzo się zaprzyjaźnili. Moi rodzice mieszkają w Warszawie, a ich rodzice nie, więc zawsze kiedy tamci przyjeżdżają do Warszawy, to moja mama się zastanawia, gdzie ich zabrać i co tym razem zorganizować. To też daje im napęd do życia, bo polscy emeryci zazwyczaj nie robią nic. Moi rodzice mają siedemdziesiąt cztery lata, ale nadal żyją bardzo aktywnie. Mama zapisała się na uniwersytet - ma zajęcia kilka razy w tygodniu i jest tym bardzo przejęta. Ma całą masę nowych koleżanek, a poza tym zniżkowe bilety, więc odwiedza wszystkie możliwe teatry, jakie są. Tata z kolei codziennie jest na basenie. Kiedy mówię im: „Jestem w Bangkoku, może byście wpadli i przywieźli mi portfolio?”, to mama najpierw mówi, że nie, a po chwili: „Dobra, o której mamy samolot?” (śmiech)
Są z ciebie dumni?
Oczywiście, że tak. Dlatego by nie? (śmiech) W gruncie rzeczy wybrałem sobie drogę, która się sprawdza i jak na razie – odpukać – jest dobrze. Oby nie było gorzej. Chociaż akurat ja jestem osobą, która jest wiecznie niezadowolona. Kiedy już coś zrobię, to od razu chciałbym zrobić więcej. Nigdy nie cieszę się tym, co już mam, zawsze myślę o tym, co jeszcze przede mną.
Nie da się jednak ukryć, że osiągnąłeś już sporo. Co uważasz za swój największy sukces?
To, że ludzie na całym świecie mnie lubią, szanują i chcą ze mną pracować. Że świat stoi przede mną otworem. Wiem, że gdziekolwiek nie pojadę, czy do Bombaju, czy do Sydney czy do Nowego Jorku, wszędzie mogę pracować tak samo, albo i lepiej. Jestem dumny z tego, że to nazwisko „Tyszka”, które tak trudno się wymawia ludziom na świecie, gdzieś już istnieje w modowych kręgach. I będę dalej ciężko pracował, by łatwo o mnie nie zapomnieli.
Rozmawiała Marta Fujak (ITVN)
Marcin Tyszka – polski fotograf mody. Urodził się w 1976 roku w Warszawie. Jako nastolatek przez kilka lat występował w programie TVP dla dzieci i młodzieży pt. „5-10-15”. Jego kariera fotograficzna zaczęła się w 1994 roku, od sesji okładkowej dla pisma Uroda. Kilka lat później wyjechał za granicę. Od tej pory pracuje dla największych i najbardziej znanych magazynów na świecie (m.in. Vogue, Vanity Fair, Marie Claire, Elle, Glamour) oraz najlepszych marek. Robi sesje zdjęciowe z najsłynniejszymi modelkami i światowymi gwiazdami. Od 2010 roku jest jurorem w programie TVN „Top Model. Zostań modelką”. Razem z Dawidem Wolińskim wystąpił też w reality-show „Woli & Tysio na pokładzie”. Jego najnowszym programem, w którym zdradza tajniki swojego zawodu i kulisy pracy jest „Projekt Tyszka”.