SMAK MIŁOŚCI I PRZEBACZENIA CZYLI MAGDA GESSLER ŚWIĄTECZNIE
Najbardziej rozpoznawalna postać polskiej gastronomii. Malarka. Podróżniczka. Energetyczna prowadząca program kulinarny „Kuchenne rewolucje”, redaktor naczelna serwisu SmakiZycia.pl. Ikona stylu i smaku – Magda Gessler. Nostalgicznie i refleksyjnie opowie o swoich ukochanych Świętach.
Aleksandra Czernecka: Czy irytuje Panią przedświąteczna krzątanina? Czy przed świętami też rzuca pani talerzami jak w „Kuchennych rewolucjach”?
Magda Gessler: Ubóstwiam atmosferę świąt, bardzo lubię świąteczną krzątaninę. Najważniejsze, żeby była w polskim stylu, nie amerykańskim, merkantylnym. Święta w Polsce lśnią bielą i srebrem, są pełne zadumy i zapachu jodły. Świąteczna krzątanina, to nie bieganie po galeriach handlowych, a rozcieranie gałęzi jodły, żeby wzmóc jej zapach w całym domu. To radosne, rodzinne przygotowywanie wigilijnego spotkania, tradycyjnych dań i spokojnych, pysznych świąt. Polska Wigilia jest pełna powietrza, czystości i świeżości, oby w tym roku również mrozu i śniegu. Ta biel śniegu jest w tym dniu bardzo potrzebna, symbolizuje czystość duszy. Lubię skupione święta, nie znoszę hollywoodzkiego blichtru.
A.Cz.: Pani dzieciństwo w Komorowie było skromne. Dom po wojnie był zniszczony. Woda ze studni. Kąpiel w bali. Jak zapamiętała Pani pierwszą choinkę? Pierwsze łamanie się opłatkiem?
M.G.: Wszystko to, co dziś wydaje się takie straszne, było… przepiękne. Woda w balii była gorąca, mydło pięknie pachniało, ręczniki nagrzane na piecu węglowym były najmilsze na świecie. Każdy moment z czasów dzieciństwa w Komorowie pamiętam jako wyjątkowy, pełen miłości. Tęsknię za nim do dziś. Mój ukochany dziadek własnoręcznie robił zabawki na choinkę. Z oklejonych kolorowym papierem pudełek od zapałek powstawały czarodziejskie domki, w których odkrywałam poukrywane dla mnie przez dziadka niespodzianki. Na choince wisiały aromatyczne mandarynki i maleńkie rajskie jabłuszka, zdarzały się czekoladki. Były też przechowywane w rodzinie od lat najpiękniejsze bombki, na które patrzyłam z szeroko otwartymi z zachwytu oczami.
A.Cz.: Pani ojciec był korespondentem Polskiej Agencji Prasowej w Bułgarii. Jak tam wyglądały święta?
M.G.: Nie pamiętam świąt w Bułgarii. Pamiętam tęsknotę za świętami w Polsce, za babcią i dziadkiem, którzy zostali w kraju. Ogromnie mi ich tam brakowało.
A.Cz.: A potem w Hawanie? Czy Pani mamie udało się na Kubie wywołać polskiego ducha świat?
M.G.: O tak, wywoływała ducha polskich świąt – w kubańskim stylu. Bakaliami były tropikalne owoce, a na wigilijnym stole lądowały langusty i krewetki. To było zabawne, egzotyczne, ale zawsze gdzieś pozostawał żal, że zamiast polskiej jodły jest araukaria.
A.Cz.: Spędziła Pani ze swoim mężem bardzo szczęśliwy i intensywny czas w Hiszpanii. Czy jako Pani domu poddała się tamtejszej świątecznej tradycji, czy starała się Pani przy okazji świąt prezentować polskie smaki?
M.G.: Przede wszystkim starałam się zarażać wszystkich polską euforią wigilijną, której w Madrycie nie ma. Nakłaniałam do naszych dań, czarowałam cudownym, świątecznym nastrojem, w Wigilię pościłam, a potem świętowałam po polsku. Bardzo podobały mi się występy dzieci na madryckim Plaza Mayor, które śpiewały kolędy i radośnie do nich tańczyły – tego z kolei brakuje mi w Polsce. Nasze święta są jednak najwspanialsze, bo nie polegają na zastawionym stole, a na magii spotkań. Jest w nich fantastyczna moc łączenia dusz obecnych i nieobecnych. Nie odnalazłam tej magii nigdzie indziej na świecie.
A.Cz.: Wigilia w górach. Zupa czosnkowa i wino. Proszę o niej opowiedzieć.
MAGDA GESSLER
M.G.: To było przed laty w Hiszpanii. Mieszkałam w Madrycie z mężem i rocznym dzieckiem. Odwiedziła mnie rodzina, z którą w samym dniu Wigilii wywiązała się jakaś głupia kłótnia o rozlane perfumy. Wtedy mój mąż zabrał mnie i dziecko daleko w góry, gdzie przed kominkiem zjedliśmy tę niezwykle skromną kolację, która była najprawdziwszą, najszczerszą Wigilią. Wigilia bowiem to spokój duszy i zasiadanie do stołu z tymi, z którymi nic nas nie dzieli. To tak naprawdę jest najważniejsze tego wieczoru, wszystko inne ma dużo mniejsze znaczenie. Pokój i miłość są ponad choinki, prezenty, bombki i świece. Jeśli nie ma miłości, wtedy cała uroczysta oprawa jest… nieadekwatna. Niewłaściwa. Prawdziwą miłość można wyrazić zupą czosnkową przy kominku, jeśli ludzie kochają się naprawdę.
A.Cz.: Wspomina Pani w swojej „Autobiografii apetycznej”, że wiele miała Pani nauczycielek gotowania: niania, babcie – jedna Włoszka, druga Rosjanka. Gotował z Panią także dziadek pracujący dla samego Wedla i mama – mistrzyni kuchni. Kto miał największy wpływ na Pani bożonarodzeniowy smak?
M.G.: Wszyscy razem, choć rzeczywiście przede wszystkim babcia i dziadek. Wigilie w Komorowie były najświętsze, najpiękniejsze, najbardziej uduchowione. I najpyszniejsze, bo potrawy z węglowego pieca naprawdę smakują najlepiej. W święta w Komorowie babcia z dziadkiem wkładali najwięcej czasu i serca. Ich miłość do wnuczki była przeogromna, dlatego wspominam to z takim wzruszeniem. I ten stół… Kiedy na co dzień jest bardzo skromnie, a na święta nagle robi się na stole tak nieprawdopodobnie bogato, to sam ten kontrast sprawia, że nie tylko dziecięcej radości, ale i całkiem dorosłym zachwytom nie ma końca. Dlatego uważam, że przed wszelkimi świętami wskazany jest post, bo doprawdy trudno jest docenić smak świątecznych dań będąc wiecznie sytym.
A.Cz.: Twierdzi Pani, że gotowanie ściśle wiąże się ze stanem ducha. Jak określiłaby stan ducha potrzebny do stworzenia wykwintnej i niezwykłej kolacji wigilijnej?
M.G.: Przede wszystkim wspomniany wcześniej post, bo bez niego nie poczujemy smaku Wigilii. Na śledzia, zupę grzybową i barszcz z uszkami musimy czekać z utęsknieniem. Bardzo ważne jest też wigilijne towarzystwo, bo ta wyjątkowa kolacja w roku przeznaczona jest dla ściśle określonej grupy osób, zebranych razem w tym jedynym, konkretnym momencie. Taka „wigilia” wykorzystana wcześniej przestanie mieć swoją moc i wymowę. Mówię o „wigiliach pracowniczych”, które nader rzadko mają faktycznie odświętny charakter i przebieg. Wigilia to również czas przebaczenia. Podczas dzielenia się opłatkiem dochodzą do głosu silne emocje – żal, radość, miłość, nawet strach. Dla mnie w dzieciństwie był to zawsze bardzo krępujący moment, bo wiedziałam, że słyszę szczerą prawdę o tym, jak postrzegano mnie w mijającym roku. Zdarzały się Wigilie, podczas których rodzice udzielali mi rad, bywały rodzicielskie ostrzeżenia. Taka całoroczna, serdeczna ocena mojego bycia w rodzinie, mojego dorastającego istnienia. Wigilia to czas, w którym trzeba wybaczać. Kto tego nie potrafi, niech nie zasiada do wigilijnego stołu.
A.Cz.: W Polsce tradycja wymusza stałe menu na Wigilię. Czy udało się Pani nadać mu indywidualny, personalny wyraz? Czy ma Pani uniwersalne menu? Czy nadal Pani eksperymentuje?
M.G.: Wigilia to święto tradycji, nie ma mowy o eksperymentach. Potrawy na stole muszą być prawdziwe, nie z puszki. Karp po żydowsku, karp smażony, wcześniej parzony, panierowany w chałce, szczupak faszerowany z koperkiem i biszkoptem, czerwony barszcz na zakwasie, ręcznie lepione uszka, całe kapelusze borowików, dobrze ukiszona wigilijna kapusta z grzybami i polską antonówką, śledź w lnianym oleju tak dobry, że niczego więcej nie chce się jeść i sięga się po niego jak po pierwszego bohatera stołu... Prawdziwy śledź to wielka, wielka sztuka. Trzeba umieć go dobrze kupić i dobrze zrobić. Potem piernik, dalej najlepszy na świecie makowiec. Mój makowiec jest dobry, ale o takim, jaki robiła moja babcia wciąż marzę. Tęsknię za nim i co roku staram się dotrzeć do prawdy babcinego makowca. Szczerze marzę o tych potrawach, które przygotowywały moja babcia i prababcia. Staram się je powtórzyć, choć to prawie nierealne. Powtórzenie tamtego rytuału smaków i tamtej atmosfery jest moim corocznym, ogromnym wyzwaniem. Gdy tylko w jakimś daniu odnajdę tamten smak, to traktuję go niemal jak świętość. Dlatego Wigilię szykuję sama albo... uciekam daleko w świat. Tam mam wszystkie inne smaki, w Polsce chcę tych prawdziwych, niezmienionych, powtórzonych.
A.Cz.: Po wigilii w polskich domach obowiązuje już tylko bezstylowe obżarstwo. Jak zmienić ten stan rzeczy? Czy ma Pani jakąś radę dla szanujących w równym stopniu tradycję jak i zdrowie?
M.G.: Z tym obżarstwem to chyba przesada. Wigilijna kolacja to przede wszystkim przeżycie duchowe, emocjonalne. Tradycyjne potrawy podkreślają wyjątkowość tego spotkania, nie są celem samym w sobie. Myślę, że Polacy dobrze to rozumieją. Brak zrozumienia tego czym jest polska Wigilia skutkuje udziwnieniami na stole, które nie mają niczego wspólnego z przeżyciem tego wieczoru. Wtedy rzeczywiście można odnieść wrażenie, że ludzie siadają do wigilijnego stołu tylko po to, żeby się najeść i napić. To błąd, którego skutki są bardzo smutne, nie tylko, a nawet nie przede wszystkim w wymiarze fizjologicznym... Wszystkiego należy próbować oszczędnie. Nie winię nikogo, kto rzuca się na jedną, ulubioną potrawę, ale zalecam ostrożność, żeby nie pozbawiać się radości kosztowania wszystkich innych dań.
A.Cz.: „Chcę tworzyć bez względu na okoliczności. Uwielbiam robić ludziom niespodzianki, drobne i większe przyjemności, przekazywać dobrą energię.” – To Pani słowa. Świąteczny czas to czas przyjemności. Co Pani sprawia „największą przyjemność”?
KUCHENNE REWOLUCJE TVN PIOTR MIZERSKI 2
M.G.: Przyjemność moich bliskich, gdy widzą choinkę, prezenty, odświętnie nakryty stół. Wiedzą, że mogą przy nim usiąść i nareszcie porozmawiać, popatrzeć sobie w oczy, mówić o tym co ważne, ponarzekać albo cieszyć się razem. To wyjątkowy moment dla mojej rodziny. Na co dzień niezwykle trudno jest zebrać nas wszystkich razem, dlatego kiedy wreszcie dochodzi do takiego spotkania, traktujemy to jak prawdziwy, bożonarodzeniowy cud.
A.Cz.: Proszę wspomnieć święta, taki czas, kiedy poczuła Pani szczęście i dobra energię.
M.G.: Miałam wtedy siedem lat. To były święta przygotowane przez moich rodziców. Pamiętam najcudowniejszą, wymarzoną choinkę, pełną sztucznych ogni i prawdziwych świeczek. Wszystko wokół pachniało, pod choinką była masa prezentów, obrus na stole był zaprasowany w gwiazdy, a na nim lśniła srebrzyście cała masa ryb. Moja mama była piękna, ojciec najpiękniej pachniał wodą kolońską. To była bajka. Bajka w szarym bloku w centrum szarej Warszawy. Dziecięce wspomnienia świąt są najpiękniejsze, jeśli tylko dzieciom pozwala się na to, żeby tak pięknie pamiętały Boże Narodzenie.
A.Cz.: Gdzie spędzi Pani w tym roku święta?
M.G.: To mój świąteczny sekret (śmiech).
A.Cz.: Czego unikać przy świątecznym stole?
M.G.: Starych, przepoconych garniturów, które przez rok czekają w szafie pełnej naftaliny. Nie wręczać prezentów, które otrzymało się w ubiegłym roku i się nam nie spodobały. Unikać nieuczesanych włosów, zbyt mocnego makijażu. Pomalować paznokcie, niekoniecznie na czarno. Zasiadać do stołu z duszą otwartą na przebaczenie. Otworzyć się na innych ludzi.
A.Cz.: Bez czego nie wyobraża sobie Pani świąt?
M.G.: Bez osób, które kocham najbardziej na świecie. Osoby samotne w tym dniu przeżywają koszmar, to najtrudniejszy w roku czas na bycie samemu. Nie wyobrażam sobie takich świąt i nikomu, absolutnie nikomu ich nie życzę.
A.Cz.: Święta, to też czas zadumy, refleksji, myśli o przyszłości. W Europie, na świecie niespokojnie. Jak Pani sądzi, czym można rozbroić ten niepewny czas?
M.G.: Nie myślmy o przyszłości. Carpe diem! Dziś widać, że nasz wpływ na przyszłość świata jest minimalny. Cieszmy się tym świątecznym spotkaniem, spokojem i domowym ciepłem. Pielęgnujmy bajeczne wspomnienia nasze i naszych dzieci. Bądźmy razem, patrzmy sobie w oczy i kochajmy się bezgranicznie.
NA PROGRAM „KUCHENNE REWOLUCJE” ZAPRASZAMY OD 10 GRUDNIA W KAŻDY CZWARTEK O GODZ. 21.35 (CET – BERLIN, PARYŻ), 21.40 (CST – CHICAGO) I 22.40 (EST – NOWY JORK, TORONTO).
Magdalena Daria Gessler z domu Ikonowiczjest właścicielką i współwłaścicielką kilkunastu restauracji. Mówi o sobie: „Nie jestem restauratorem, jestem reżyserem sztuki, w której każdy z gości moich restauracji gra główną rolę”. Jej ojciec Mirosław Ikonowicz był dziennikarzem, korespondentem PAP. Brat, Piotr Ikonowicz jest politykiem lewicy, prawnikiem i dziennikarzem. Dzieciństwo spędziła w Sofii, w Bułgarii. W latach 60 XX w. wraz z rodziną zamieszkała w Hawanie, a po kilku latach w Madrycie, gdzie ukończyła malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych. W latach 80 XX w. poślubiła Volkharta Müllera, korespondenta tygodnika „Der Spiegel” w Madrycie. Po jego śmierci wróciła do Polski i wyszła za Piotra Gesslera, członka rodziny warszawskich restauratorów. Obecnym partnerem Magdy Gessler jest Waldemar Kozerawski. Magdalena Gessler ma dwoje dzieci: syna Tadeusza oraz córkę Larę. Od marca 2010 Magda Gessler prowadzi w stacji TVN program „Kuchenne rewolucje”, w którym próbuje ratować upadające restauracje. W 2010 otrzymała dyplom od Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi za promocję polskich produktów.. Zaprojektowała własną kolekcję obrusów i serwet dla Fabryki Lnu Żyrardów. Jest autorką kilku książek: min. „Kuchnia moja pasja”, „Kocham gotować – Magdy Gessler przepis na życie”, „Autobiografia Apetyczna” (we współpracy z Magdaleną Żakowską).